Syberyjskie Betlejem

392 45 16
                                    


Praca zdobyła 2. miejsce w konkursie "Trzy płatki śniegu"


~*~

Bo w Boże Narodzenie wszystkie drogi prowadzą do domu.

I oni pragnęli już dotrzeć do nowego domu hen, za górami i dolinami, na krańcu widzialnego świata.

Był grudzień, gdy wyruszyli z Moskwy. Siarczysty, rosyjski mróz przeszywał na wylot wychudzone ciała skazańców. Po raz pierwszy niedane im było należycie uczcić przyjścia na świat Zbawiciela. Niczym sznur czarnych pereł zwartą kolumną, noga za nogą, z nadzieją i bez niej, kroczyli naprzód. Nie byli królami. Nie byli nawet panami swojego losu. Mimo to Gwiazda Polarna jaśniejąca na niebie niby ta betlejemska prowadziła ich — strudzonych wiecznych wędrowców — ku północy, ku nowej ojczyźnie.

Przed nimi bezkresna pustka. Zdawało się, że ta droga nie ma końca. Rysowała się tylko usypana przez śmierć droga z kości, zaśnieżone pola i carscy urzędnicy, wrzeszczący "Dawaj, dawaj!". Co rusz pobrzękiwały żelazne kajdany — jako jedyny znak równości pomiędzy szlachtą a ludem; pomiędzy mieszczaństwem a chamstwem; pomiędzy Polakami a Żydami czy też Rosjanami. W tej podróży wszyscy byli równi. Wszyscy zmierzali na Sybir.

Krew i pot lały się strumieniami, naznaczając władimirkę tysięczny raz. Ona jedna wiedziała o wszystkim. Tylko ona mogła im współczuć. Tylko ona orzeźwiała się trudem kolejnych pokoleń zesłańców. Niczym wiekowa matka w milczeniu gromadziła w sobie cierpienia wszystkich dzieci. Czuła każdy krok, każdą łzę i każdy cień. Oto ich matka, oto ich przewodniczka!

Obok kolumny spokojnie turlały się wozy i kibitki z tymi, których stać było na podwózkę. Objawiło się bowiem, że pieniądze szczęścia jednak nie dają. Zbrodnia przeciw Matuszce Rasiji to wielka zbrodnia. To zbrodnia niewybaczalna, a jednak car w swej dobroci pozwolił plugawym zbrodniarzom żyć, łaskawie pozwolił im nawet pracować w kopalniach, z których niewielu wyszło żywych. Dygocący od zimna oraz męki powstańcy, którym otwarte rany od kul i bagnetów nie zdążyły się jeszcze zabliźnić, wciąż uparcie walczyli, lecz tym razem wrogiem była ich własna słabość. Złączeni wszyscy jednym węzłem męki niczym jedna, wielka rodzina. Wspólny śpiew serc zagrzewał ich do walki. Wszyscy byli jedno, bo razem cierpieć, to jakby nie cierpieć.

Gdzieś obok kobiety z płaczącymi z głodu oraz chłodu dziećmi, a dalej starcy i młodzi dotknięci agonią. Oni dotarli już do celu podróży. Ich domem było odtąd Królestwo Niebieskie.

Niebo pokryło się płaszczem w gwiazdy, lecz żadna z nich nie mrugała przyjaźnie, a w ciemności tylko Gwiazda Polarna, syberyjska Gwiazda Betlejemska, wieściła o cudzie. Bo właśnie w tej chwili, w tym momencie przyszedł na świat Jezus Chrystus. Narodził się w nędznej szopie na pustkowiu Syberii. Narodził się wszędzie tam, gdzie cierpiała ludzka brać. Narodził się we wszystkich sercach naznaczonych cierpieniem.

Te święta nie były podobne do żadnych innych. Choć kalendarz wskazywał Boże Narodzenie, ich świętowanie przypominało raczej liturgię Wielkiego Piątku. Niczym Chrystus szli drogą krzyżową, lecz nie na Golgotę, a na Sybir; nie w koronie z cierni, a w kajdanach; nie za winy wszystkich ludzi, a za własne. A nowo narodzony Pan Zastępów błogosławił im.

A wiedzieli wszyscy, że w święta wszystkie drogi prowadzą do domu — do Domu Ojca.

~*~

Oneshot dla konkursu "Książkowy świat"

Ten jednostrzałowiec ma już swoje lata, ale postanowiłam go przywrócić. Został napisany na długo przed trwającą wojną, zatem bardzo proszę nie brać mnie za rusofila, bo nim nie jestem i nigdy nie byłam. Mam nadzieję, że treść wskazuje na to jasno. Uprzejmie uprasza się o niepolitykowanie w komentarzach.

SzwaczkoshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz