Życie po Cork

282 39 11
                                    

Z pustymi kieszeniami opuściłem Waterford miesiąc temu, wciąż jeszcze słysząc szum morza. A może to tylko alkohol przelewa mi się we łbie? Nieważne. Jedyną pamiątką, jaką stamtąd sprowadziłem, było czerwone niebo o zachodzie, odmalowane tak zapewne przez dymy nad fabrykami. Nie umywało się do Cork. „Woda o zachodzie ma kolor herbaty, a niebiosa barwę szkockiej whisky" — westchnąłem. Jak sobie pomyślę, jaki piękny świat musiał widzieć Joe przed końcem żywota, zaczynam mu zazdrościć. Nie skrzeku mew siedzących na falochronie, nawet nie bezkresu morza. Po prostu... spokoju. Wiecznego spokoju, którego pewnie nigdy nie zaznam.

Do diabła! Chłód pustego mieszkania coraz bardziej daje mi się we znaki. Nie mogę przestać o nich myśleć. I nie mogę pisać — to jest najgorsze!

Tamten dzień zapisał się w mej pamięci czarnymi zgłoskami. Gdybym mógł temu zaradzić, gdyby tu dziś była...

Nie ma jej, a jednak wciąż widzę przed sobą jej okrągłą twarz i podkrążone zielone oczy. Chciałbym jej to wynagrodzić, lecz nie potrafię. Nie mam sił, by napisać choćby jedno słowo, nawet takie niemające żadnego sensu, nie mówiąc już o arcydziele, jakie marzy się każdemu, kto zszedł na tę samobójczą drogę. Nie mogę, naprawdę nie mogę!

Dziś czuję jeszcze większą pustkę w głowie niż wtedy, a wydawało mi się, że to niemożliwe. Cóż, chyba powinienem zacząć wierzyć w cuda. Najczarniejsze sny zawsze znajdą sposób, by się ziścić.

Zamykam oczy, wracając myślami do tamtego dnia, by poczuć choćby odrobinę ciepła jej obecności. Moja Adele, tak bardzo ją skrzywdziłem! Nie dotrzymałem obietnicy, złożonej jej ojcu. Nie zasłużyła na mnie. Nie po tym, co się ze mną stało.

Wspomnienie, to jedyne, co mi dziś po nich pozostało. Pamiętam ten dzień doskonale. Było cieplej niż dziś, lecz tak samo ponuro. Dzień tak samo parszywy i tak bardzo nieidealny na pisanie, jak to tylko możliwe.

— Do diabła z tym! — Wyrwałem kartkę z maszyny do pisania, po czym zmiętą jak psu z gardła rzuciłem za siebie. Niech przynajmniej nasze zalęgłe tu szczury się nażrą papierem. — Nie ma we mnie emocji. Nic nie mogę napisać. Nic nie czuję. Patrzę i nic. Salomonem nie jestem, a nawet on by z pustego nie nalał. Dawidem też nie, żeby machać psalmy na zawołanie.

— No proszę, to sobie znalazłeś problem, żeby tylko nie pracować! Mało to ludzi pisze co dzień po dziesięć stron o niczym?! Napisz cokolwiek! — Nie okazawszy mi cienia współczucia, wzięła na ręce naszego syna, starając się uciszyć jego wrzask tuleniem. — Twoje dziecko choruje, nie mamy za co żyć! To dla ciebie za mało?!

Ona była tylko zwykłą szwaczką w brudnej, szarej sukmanie. Co miałaby wiedzieć o pisaniu, o sztuce? Nic! Nigdy przecież nie przeżywała katuszy, jakie tylko artyści znali. Co jej kazali, to zszywała, a co nie kazali, to nie zszywała. Nigdy mnie nie rozumiała, lecz wierzyłem, że naprawdę kochała, choć bardzo rzadko to okazywała.

— Adele, staram się! — krzyczałem, będąc już na granicy obłędu. — Próbuję coś stworzyć, nie widzisz? Siódme poty wylewam, żyły sobie wypruwam! Co mam jeszcze zrobić?!

— Wziąłbyś się za porządną robotę w końcu, a nie tylko to pisanie i chlanie. I poker! Żadnego z ciebie pożytku. Wszystko przegrałeś, łajdaku! — wyrzuciła, co jej leżało na sercu, a ja wiedziałem, że miała rację. To ja wszystko zepsułem. Upadłem i nie mogłem się podnieść. Zniszczyłem życie nasze i naszego dziecka, ledwie tylko się narodziło. Wszystko na własne życzenie.

— Wybacz mi. Nie pójdę do innej pracy, bo nic więcej nie umiem. Sam bym chciał stworzyć wiekopomne dzieło, ale nie mogę. Nie opiszę piękności lata w ogrodzie Vauxhall w tysiącu epitetów, jeżeli siedzę w ciemnej ruderze ze szczurami i bez żadnych uczuć. A morze?! Jak miałbym opisać spokojne wody, kiedy jestem ich przeciwieństwem?!

SzwaczkoshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz