kłamstwa

80 12 4
                                    

Tak jak w sumie zawsze z rana obudziły mnie krzyki z dołu. To już chyba taka tradycja, że ja wstaję, a rodzice w tym czasie się kłócą. Czekam tylko na moment, w którym zaproszą mnie na kolację i powiedzą, że się rozwodzą.

Było już piętnaście po szóstej, co jak na mnie dość późno. Zdziwiłam się, że jeszcze moja matka nie wparowała do mojego pokoju wykrzykując, jaka ja to jestem zła i niedobra. Mówiąc szczerze, już dawno przestałam na nie reagować. Co prawda dalej mnie to trochę bolało, ale chyba się już do nich przyzwyczaiłam. Stały się taką moją rutyną.

Wtorek to jedyny dzień w tygodniu, kiedy zaczynam później, niż zwykle. Zawsze zaczynam na ósmą czy siódmą, jedynie we wtorki na dziewiątą.

Strasznie się dzisiaj nie wyspałam, więc uznałam, że może zimny prysznic da mi chociaż trochę energii.

Miałam o tyle szczęścia, że posiadałam własną łazienkę. Była w odcieniach szarości, czerni i złota. Nie lubiłam jaskrawych kolorów. Pokój też miałam w tych kolorach, co spotykało się z krytyką mojej matki, ale nie miałam zamiaru nic zmieniać. Po prawej stronie od wejścia była garderoba. Była ogromna i w zasadzie nawet w połowie jej nie zagospodarowałam. Nie lubię kosztownych ubrań, wolę się ubierać dość luźno, ale zostałam zmuszona do posiadania miliona galowych sukni. Miałam też spory balkon i szczerze uwielbiałam na nim przebywać. Kochałam mój pokój mimo, że nie był największy, a zdecydowanie moim ulubionym miejscem było łóżko. Jest tak miękkie i duże, że chyba każdy przyznałby mi rację. Po prawej stronie od drzwi łazienki, miałam toaletkę. Nie miałam dużo kosmetyków, raczej same te najpotrzebniejsze.

Słyszałam jak drzwi wyjściowe się zamkneły, na co odetchnęłam z ulgą. Oznaczało to, że moich rodziców nie ma już w domu. Teraz mogłam się w spokoju przygotować na kolejny dzień męczarni bez zbędnego gadania.

Założyłam białe body z lekkim dekoltem i granatowe dresy. Na zegarku wybiła siódma. Musiała się trochę pośpieszyć, aby nie spóźnić się do szkoły. Zrobiłam lekki makijaż i popsikałam się moimi ukochanymi perfumami o zapachu białej róży. Zeszłam na dół do kuchni. Tak samo jak cały dom, była strasznie elegancka. Białe szafki, nieskazitelny porządek, złote elementy. No wszystko tak jak lubi moja matka.

Kiedy stanęłam w progu kuchni, zauważyłam karteczkę. Kiedy przeczytałam co było tam napisane myślalam, że wygrałam życie. Moi rodzice wyjechali w jakiś sprawach firmowych na cały miesiąc! Teraz mogę przez ten miesiąc choć trochę ,,normalnie" żyć.

Wzięłam przyszykowane przez moją matkę jedzenie, którego jak zawsze było strasznie mało.

Moja matka na każdym kroku wypomina mi, jaka to ja jestem gruba i brzydka. Mimo że ważę 48 kilogramów, to dla niej i tak za dużo. Ostatnio może przytyłam, bo nie byłam na dwóch treningach przez to, że byłam chora, ale dla mnie ona już przesadza. Przez to nie pozwoliła mi nic zjeść przez kolejny dzień i kazała przez dwie godziny biegać na bieżni. Chciało mi się płakać, ale nie mogłam, nie mogłam jej pokazać, że jestem słaba.

Nalałam sobie jeszcze wodę z cytryną i wzięłam klucze, po czym wyszłam i zamknęłam dom. Kierowałam się w stronę mojego ukochanego auta. Jest nie zawodne. Wiele razy pomogło mi wygrać.

Podczas drogi włączylam sobie moją ulubioną playlistę. Akurat kiedy podjeżdżałam pod budynek szkoły, leciało fire on fire Sama Smitha. To była jedna z niewielu piosenek do którtch kochałam tańczyć. Siedziałam w samochodzie i cicho nuciłam melodię do momentu, aż piosenka się nie skończyła.

Wyszłam z auta i przez przypadek trzasnęłam drzwiami na co się skrzywiłam. Cóż, o auto dbam jak o siebie. W zasadzie to dość słabe porównanie, ale trudno.

race your heart Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz