Mięśnie paliły mnie tak bardzo, że jedyne, o czym mogłem marzyć, zaraz znalazło się pode mną. Ciężko sapnąłem, starłem krople potu z czoła i skrzywiłem się. Dawno nie zmęczyłem się tak mocno. Spodziewałem się, że będzie źle, ale nie że aż tak. Obecność Sho w niczym mi nie pomogła. Zaraz znalazł się obok mnie, przeciągnął nieco i posłał uśmiech tak rozbrajający, że aż poczułem kolejną falę gorąca.
— No co ty, Li? Jest aż tak źle?
— Widzisz — bąknąłem.
Sho pochylił się wtedy nade mną i ucałował, jakby w ustach miał dar sił witalnych. Przekląłem go, bo taki dar miał, ale bynajmniej do budzenia we mnie duszy sportowca. Jak pragnąłem, tak zrobiłem.
Od kwietnia zaczęliśmy biegać po parku w centrum miasta, tuż niedaleko jego domu, a choć miałem do niego klucze, po cichu, nazywałem go naszym domem. Kluczy też nie dostałem w okolicznościach łatwych. Były jak zdobycz wojenna, najcenniejszy skarb podbitego plemienia, święty totem w rękach zwycięzcy. Sho wciąż miał pod okiem ślad, gdy klucze, rzucone przez Petrię, wylądowały prosto na jego twarzy. Podobno awanturę, wszczętą tylko i wyłącznie przez nią, słyszała cała kamienica. Sho nie chciał mówić za wiele, ja też nie pytałem. Słowa dotrzymał, rozstając się ostatecznie ze swoją dziewczyną.
Musieliśmy wspólnie przepracować ten stres, jakim niewątpliwie okazała się rozwściecza kobieta. Sho zgodził się więc na wspólne bieganie, tym samym, na powolny powrót do pełni zdrowia po wypadku. Szlag go mógł jednak trafić, a mnie przy okazji też, bo okazało się, że nawet w takim stanie, miał lepszą kondycję, niż ja. Zrozumiałem ten fakt, gdy oderwał się ode mnie, kiedy usiadłem na ławce, aby zaczerpnąć tchu.
— No. Naprawdę?
— Tak — syknęłam i złapałem go za ręce.
Oddech miałem szybki, zdecydowanie niebezpieczny, jak na los przyszłego programisty. Przy komputerze nigdy nie zgrzałbym się tak, jak przy doktorze nauk historyczno-specjalistycznych o profilu archiwistyczno-konserwatorskim. Spojrzałem mu w oczy. Naraz uśmiechnąłem się tak, jak na początku tygodnia, gdy znów ujrzałem go w murach DEA.
Sho pojawił się na lekcji wychowawczej, aby zamienić parę słów z profesorem Boolgem. Gawędzili ze sobą przed zajęciami, przyszli do sali w swoim towarzystwie, a zostali już do kolejnego dzwonka. Boolge nie miał wyjścia, Sho też. Nie powiedział mi, że planuje wpaść do szkoły i pożegnać się z moją klasą, tak, jak powinien pod koniec swojego zastępstwa. Zrobił niespodziankę, ale nie tylko mnie, a wszystkim, którzy go poznali, polubili, plotkowali lub nie mogli pogodzić się z jego odejściem. Nie mogli o nim zapomnieć, bo spośród wielu talentów Sho, szczególny okazał się ten, dzięki któremu nie dawał się wymazać z pamięci. Przekonałem się o tym, gdy Ari i Garan zobaczyli go na korytarzu jeszcze przed lekcją.
— Na bogów! Bomba do nas wrócił! — powiedział pod nosem Garan i złapał się za głowę.
Wtedy ujrzałem Sho z naszym wychowawcą. Serce zabiło mi z wrażenia. Choć wiedziałem go zaledwie dzień wcześniej, gdy kolejny weekend spędziliśmy razem, ostatnią osobą, której mogłem się spodziewać, był on. Musiałem zrobić się okropnie czerwony na twarzy. Przyciągnąłem taką reakcją bystre spojrzenie mojego przyjaciela.
— Leight, co ty? — spytał cicho, gdy reszta klasy zaaferowała się widokiem Boolge'a w towarzystwie Sho.
— Co? Ja? Nic, Ari, po prostu... Nie spodziewałem się, że jeszcze go tu zobaczę. Po prostu... Jestem ciekaw, co tym razem ma do powiedzenia — odparłem.
Ari skinął głową na moje słowa. Cokolwiek sobie pomyślał, nie miałem wątpliwości, że zwęszył kłamstwo, być może tak mocne, jak moje zmęczenie, gdy biegałem z Sho po parku. Znów na niego spojrzałem.
Od początku tygodnia miał mi wiele do powiedzenia. Przez kolejny miesiąc znajomości odkryliśmy, że gdyby nie potrzeby snu, jedzenie i fizjologia, rozmawialibyśmy ze sobą bez końca. Kapitan Dolano okazał się tylko wierzchołkiem góry lodowej, gdy od słowa do słowa, dowiadywaliśmy się o sobie coraz więcej. Lubiliśmy te same maślane ciastka, jedliśmy te same płatki śniadaniowe, tylko, że zawsze na kolację. Mieliśmy podobne alergie, nosiliśmy ten sam rozmiar buta i ubrań. Z każdym nowym odkryciem, coraz bardziej zaczynałem się zastanawiać nad jego słowami. Dlaczego do tej pory wcześniej się nie spotkaliśmy? Ot, choćby, w sklepie z komiksami?
W Yeeds nie było aż tak wiele sklepów z komiksami, ale Sho też tam bywał w czasie wolnym. W najbliższych miesiącach, mógł mieć go coraz mniej. Dowiedział się, że został przyjęty na szkolenia zorganizowanie dla przyszłych wykładowców akademickich. Zaczynał w przyszłym miesiącu. Zapomniał o nich, bo nawet nie liczył, czy uda mu się na nie dostać. W dodatku, przyznał się, że odkąd zaczęliśmy się spotkać, zapominał o wielu sprawach. Roześmiałem się pod nosem na wspomnienie tamtej rozmowy.
— Leight, no. Zaczynam się martwić, bo skoro teraz się tak męczysz, to...
— Po moich urodzinach będzie tylko lepiej, i to dla nas dwóch — odpowiedziałem i podniosłem się z miejsca. — A teraz, chodź. To znaczy, biegnij. Ja też muszę. Sam chciałem, dla teraz muszę zmierzyć się konsekwencjami. Wiem! Już nie gadam, tylko biegniemy dalej!
Pocałowałem go w usta i zaczepnie szturchnąłem w ramię. Sho zdumiał się w pierwszej chwili. Zrozumiał jednak, że skuteczna dywersja polegała na szybkim działaniu, dlatego nawet się nie zawahał, kiedy przebiegle, aczkolwiek sprytnie, zacząłem biec przez park. Sho jedynie krzyknął moje imię, a potem dołączył do biegu. Coraz lepiej radziliśmy sobie w swoim towarzystwie, bo coraz bardziej nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego wcześniej byliśmy tak długo poza nim.
CZYTASZ
DRUGS, SUCKS & SAUSAGES
Teen FictionPomiędzy młodością a powagą, nigdy nie powinien stać znak równości. Tę zasadę wyznają uczniowie licealnej klasy, kumple Leighta Abelarda. On sam jednak, nie jest co do tego przekonany. Jeszcze więcej wątpliwości rodzi się w głowie chłopaka, kiedy w...