27. SOBOTA

448 49 19
                                    


Usiedliśmy przy stole, w kuchni, w pięknym, ciepłym wnętrzu, ozdobionym kwiatami i kolorowymi słoikami, pełnymi pachnących przypraw. Stół na pewno spodobałby się mamie — był stary, a jego nogi zdobiły roślinne ornamenty. Nie mogłem przestać się na nie gapić, jak na resztę rzeczy w jego mieszkaniu. Wszystkiego było tutaj pełno — książek, obrazów, kwiatów, kolorów, deseni. Taki komplet tworzył zgraną całość, aż czułem nieprzerwany zachwyt. Sho mieszkał w szalenie artystycznym mieszkaniu, sam był przecież jak dzieło sztuki. Powiedziałem mu o tym, na co on zaśmiał się z onieśmieleniem.

— Nie zawstydzaj mnie. Teraz to chyba wymagam pilnych działań konserwatora zabytków.

— Nie jestem nim, ale chęcią podejmę się takich działań — odparłem.

On zachichotał. Siedział przy stole, z umytą twarzą i okularami na nosie. Trzymał przy nim okład, który złagodził wszelki ból. Wydawało mi się, że nie mogło być już gorzej. Nie mogłem jednak ufać swoim przypuszczeniom. Przybliżyłem się do Sho, kładąc dłonie na jego biodrach.

— A żebra? Mówiłeś, że uderzył cię w głowę.

— Nie czuję, żeby coś było z nimi nie tak. Chociaż... sprawdź — zachęcił mnie, wstając na nogi.

Przygryzłem wargi, chwytając za miękki materiał koszulki. Sho uniósł ręce, przytrzymując łuskę w temblaku. Podwinąłem ubranie tak wysoko, abym ujrzał jego cudownie umięśniony brzuch, a także siniaki. Sho stał cierpliwie, gdy dotknąłem delikatnie niepokojące zasinienie.

— To jest stare, tak myślę. Moje siniaki wyglądały podobnie po pierwszym pobiciu — odparłem, przenosząc palce na jego plecy.

Spojrzeliśmy sobie w oczy. Zarumieniliśmy się od każdej myśli, która pojawiła się w naszych głowach. Musiałem odchrząknąć, aby przywołać nas do porządku. Zostawiłem jego ciepłe plecy, obiecując sobie, że jeszcze do nich wrócę.

— Hmm... chcesz coś do picia? — zapytał wtedy i skinął na lodówkę. — Tam masz wszystko. Czuj się, jak u siebie, nie krępuj i pozwól mi zaraz iść spać.

— Dobrze — odparłem pośpiesznie.

Wstałem od stołu, a gdy przeszedłem obok Sho, zaczepił mnie zdrową ręką. Pomimo dramatycznego nastroju tego wieczoru, nie mogłem powstrzymać śmiechu. Chwyciłem go za dłoń i stanąłem tak, abyśmy przytulili się.

— Dziękuję, że jesteś... Ja jestem zbyt tępą pizdą, że nawet nie mogłem obronić się przed bratem. Tylko że... On jest wielki, silny i obleśny, jak całe jego życie — wyszeptał. Zawędrowałem palcami po miękkich, ciemnych włosach, przeczesując je łagodnie.

— Nieprawda, Sho. Po prostu.... Chyba nie spodziewałeś się, że zrobi ci krzywdę?

— W żadnym wypadku. Ale opowiem ci o wszystkim rano, dobrze? Teraz nie mam już siły.

— W porządku — odparłem, pocałowałem go w czoło i odsunąłem się. — Napiję się tylko czegoś i zaraz ci pomogę.

— W dojściu do łóżka? Tak, będziesz mi tam niezwykle potrzebny.

— Tak? — zaśmiałem się, jednocześnie przeklinając siebie, że w bezpośredniej rozmowie nie byłem tak zaczepny, co w wysyłanych wiadomościach.

W akcie kapitulacji, udałem się na poszukiwanie odpowiedniej szklanki wśród kolorowych naczyń, w lodówce soku pomarańczowego, a potem odpowiedniego momentu, aby się napić. Przez cały czas, Sho patrzył na mnie. Już ja dobrze wiedziałem, co chodziło mu po głowie, co chciałby spełnić, gdyby nie obrażenia i ręka w łusce. Zdążyłem poznać ten wzrok.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz