Lauren Brooks. 29 lat. Członkini grupy sił specjalnych SAS, jednostka 141.
Wielu naprawdę tyle wystarcza. Ludzie, odarci z jakiejkolwiek osobowości, lalki, które trzeba ubrać, uzbroić i posłać tam gdzie trzeba. Im mniej się o nich wie, tym łatwiej jest się pogodzić z ich zniknięciem na zawsze. Jednostka 141 była taka, jak wszystkie jednostki. Jedna z wielu, prowadzonych ku pokojowi, który nigdy nie nadejdzie.
A Brooks, była taka jak wszystkie lalki.
.......................................................................................
Pov. Lauren.
- Kiedy byłam mała, bardzo lubiłam jeździć windą. Lubiłam to uczucie, kiedy jechała w dół.
Odpowiedziała mi cisza. Ale to nie była taka nieprzyjemna cisza. Słuchałeś mnie.
- Mieszkałam z rodzicami na blokowisku, na siódmym piętrze. Dlatego często jeździłam, w górę i w dół. Uwielbiałam to. - Staliśmy w ciemnym, zawieszonym w eterze pudełku. Prąd włączą, Bóg wie kiedy. Więc zaczęłam mówić. To była zwykła kolej rzeczy.
Tak samo jak to, że zamilkłam. Po prostu nie miałam niczego, co chciałabym powiedzieć. Swoboda ciszy była tak miłą odmianą.
Miałam przemożne poczucie, że na mnie patrzysz. Że patrzysz mi prosto w oczy. Więc też patrzyłam ci w oczy, a przynajmniej w to miejsce, gdzie wydawało mi się, że twoje oczy powinny być.
Już w momencie, kiedy zobaczyłam cię pierwszy raz, uderzyło mnie to. Byłeś piękny. Ale dopiero później zdałam sobie sprawę, dlaczego.
Być może posiadasz najpospolitszą, najbardziej oczywistą twarz, jaka istnieje. Nie o to chodzi. Gdybyś nawet był przystojny, to bym cię tak dobitnie nie zauważyła.
Ty w oczach coś masz. Cokolwiek. Czasami jest to po prostu myśl. Wbrew pozorom jest to dość rzadki wśród ludzi widok. Czasami to jakaś emocja. Najczęściej przez te oczy przeświecasz ty. Przez tę maskę, obojętny niby głos przebija się dusza.
Ja, widzisz, nie mam duszy. A jeśli ją mam, to staram się o jej obecności nie pamiętać. Boję się swojej duszy. Bo ona płonie. Czasami się nią sparzę. Tak, że zostaje po niej blizna. A będąc tu, gdzie jesteśmy, nie mogę chodzić poraniona.
............................................................................
Pov. Ghost.
Ciemność. Stałem w ciemnym, zawieszonym w eterze pudełku. Z tobą. Czasami, miałem wrażenie, że patrzysz mi w oczy. Teraz też to robiłaś.
Patrzysz inaczej niż większość. Bystrzej. Widzisz znacznie więcej niż mówisz. Tak jest lepiej. Bystrość to nie cecha, z którą warto się zdradzać.
Również na ciebie patrzyłem. W ten mrok, w którym były twoje oczy. Słuchałem cię. Gdybym tego nie robił, nie mówiłabyś. Nie wyglądasz na kogoś, kto mówi niesłuchany.
Cisza. Nie miałaś nic więcej do powiedzenia. Ja też nie. Mówiłaś więcej milcząc. Mogliśmy po prostu tak stać, aż do włączenia windy i nie przeszkadzało ci to. Mnie też nie.
Mogłem patrzeć w ciemność i jednocześnie być obok ciebie. Byłaś, będąc minimalnie. Nie próbowałaś podejść. Dzieliliśmy przestrzeń jako dwie jednostki, nie jedna rozmowa, znacząca dużo mniej niż ten spokój.
A spokój naprawdę był chwilowy. Złudny. Zaraz otworzą się drzwi, zaraz włączy się światło. I znowu i ty, i ja, będziemy żołnierzami.
Jakbyśmy wcześniej nie byli. Przecież jesteśmy w półoddechach, w biegu z jednego miejsca na drugie. Musiałem się na chwilę zapomnieć.
................................................................................
Pov. Lauren.
Otwarta winda. Oddech, brak oddechu, oddech. Twój głos utonął gdzieś w strzelaninie. Metal rozchodził się po korytarzu, na który wypadliśmy. Wszystkie mięśnie – nagle przypominałam sobie, że je mam. Ściany, na ścianach tapeta. Złota. Całkiem niebrzydka. Człowiek przede mną mógł mieć niebieskie oczy, kiedy przestrzeliłam jego czoło. Prawie się o niego potknęłam. Tapeta obok była lepka.
Na rozwidleniu skręciliśmy w lewo, tym razem cicho, by słyszeć wszystkich innych. Sprawdziłeś tył, ja przód. Na razie byliśmy sami.
Duży, cichy budynek. Za cichy. Kolejny korytarz, kilka drzwi. Ale żadne z nich to nie nasz cel. Na końcu korytarza ruch. Jeszcze nas nie zauważył. Spojrzałam ci w oczy, ty mnie. Pytanie – potwierdzenie. I już jestem coraz bliżej.
Oparty o ścianę, nieco rozproszony, nie patrzył w moją stronę. Upadł, schowałam się za ścianą. Kilka strzałów zza mojej kryjówki, wiedziałam, że jesteś koło mnie. Zza ściany biegnie kolejny. Czerwony rozprysk, za nim kilka strzałów. Schowałam się nieco głębiej. Ty strzelałeś przyciśnięty do drugiej ściany. Widziałeś więcej niż ja, krew spływała po złotej tapecie.
.....................................................................
Pov. Ghost.
Jesteś tu, stoisz naprzeciwko mnie. Często patrzysz mi w oczy. Rzadko jesteś moją przyjaciółką. Najczęściej, po prostu jesteś. Czasami mnie widzisz. Irytująco, dostrzegasz mnie.
Bycie dostrzeżonym na misji, to koniec, dla mnie albo dla wroga. Jest niebezpieczne.
Najgorsze, że nie jesteś wścibska. Nie szukasz poklasku, luk. Po prostu człowiek przed tobą stoi i wiesz. Jesteś oczywista. To kiedyś ci się odpłaci. To kiedyś po ciebie przyjdzie. Jak przyszło po mnie.
I nie podchodzisz. Nie szukasz. Widzisz i jednocześnie decydujesz się stać w miejscu.
Kim jesteś i co robisz wśród trupów? Trupów takich jak ja?
Dla mnie nie ma przyszłości. O przeszłości nie myślę. Jest tylko teraźniejszość, w której trwam. Czyli nie żyję. Umarłem. Umarłem w przeszłości, której nie wspominam. Więc, zdążyłem się rozłożyć, zgnić, wywietrzeć i stać się tym czym jestem teraz. Szkieletem. A ty patrzysz we mnie, w ten szkielet i widzisz. Coś czego tam dawno nie powinno być i czego na pewno nie powinnaś widzieć ty.
A jednak widzisz. I nie podchodzisz.
Nie mam nic do powiedzenia. Im mniej mówię, tym lepiej. Tym mniej powodów do niepokoju. Wiem, że inni ludzie się nie boją. Albo boją się zdecydowanie mniej. Chociaż, to już nie jest strach. To zasada. Granica, która utrzymuje moją śmierć. Najpierw zdychałem przez tę ciemną noc wiele lat temu. A później, gdy mogłem wybrać, wybrałem śmierć. Wybrałem własne tchórzostwo.
15.III.2024. - 7.V.2024.
CZYTASZ
Jaskółka wiosny nie czyni // Call of Duty
Fanfiction"Choć, czasami jestem prawie pewna. Ty mógłbyś mnie dostrzec. Ja mogłabym dostrzec ciebie. I tak karmimy się - przynajmniej ja - marzeniami. Zastanawiam się, czym karmisz się ty. Bo czymś musisz, to pewne. Gdyby nie to, umarłbyś z głodu."