Pov. Lauren.
I zderzyłam się z tobą. Akurat kiedy otworzyłam się na oścież przerażona. Przede mną był mur. Przede mną leżałeś ty, za murem. Nie mogłam go przestąpić, tylko bezradnie stałam, czując nagą, bolesną bezsilność.
Oczywiście, sprawdziłam twoje rany, podbiegł jeden z chłopaków, podnieśliśmy cię. Ale tak naprawdę, dalej stałam przed murem. On chyba zawsze tu był, po prostu nigdy dotąd mi nie przeszkadzał. Odpowiednio dalecy, niezobowiązani niczym mogliśmy go nie dostrzegać.
Jak mogłam tego nie zauważyć. Wszystkie słabości, całą swoją ludzkość, emocje, obudowałeś murem. Co więcej, nie chciałeś by ktokolwiek go dotknął. A ja, podeszłam jak intruz do tej samotni i bezmyślnie zapukałam w jej ścianę.
Nagle, jak tak cię podpieraliśmy, dowiedziałam się. Że jeśli przejdę przez tę ścianę, to niechybnie nigdy już nie będziemy rozmawiać. Czułam to od ciebie. Schowałeś przede mną dokładnie wszystko.
Zanim schowałeś coś zobaczyłam. Zanim leżałeś obojętny, zanim był mur.
Ból. Do bólu można się przyznać na wiele przyjętych przez społeczeństwo sposobów. Ten sposób był nieprzyjęty. Tak osobisty, jak mój strach o ciebie. Może dlatego mur teraz zdawał się tak dotkliwy. Ale potrzebny. Gdybym zobaczyła ciebie więcej, gdybyś ty zobaczył mnie, mogłoby być za późno.
.......................................................................................
Pov. Lauren.
Nie mogłam spać. Patrzyłam w pobrużdżony bliznami sufit i nic do mnie nie przychodziło.
Dzisiaj się bałam. Chyba jak zwierzę, że umrzesz. Że już odejdziesz na zawsze i ja tu zostanę w końcu całkiem sama.
Ten kontrolowany, wyrywający się z klatki lęk. Najgorszy z nich wszystkich. Teraz też był. Ale gorszy.
Nie chciałam ciebie czuć. Siebie też nie. Jak tu od siebie uciec, jak oddychać, kiedy już myślałam, że jest po wszystkim.
Jak żyć, od kiedy ma się po co biec w tym syfie. Jak znosić śmierć, skoro ta stała się tak droga. Ta śmierć jednego człowieka. Ty mi stałeś wilkiem w mojej obojętności.
Jednym spojrzeniem poszedł impuls, który mnie obudził. Bolało mnie wszystko, żółć płynęła w krwi, moja żałosna dusza łapała mnie za gardło.
Leżałam nie mogą się ruszyć i płonęło mi serce. Odebrałeś mi śmierć. Byłam wolna, nic się nie liczyło. A ty, nie wiadomo kiedy, stałeś się nie do zastąpienia. I nie mogłam już tak po prostu umrzeć. I to wszystko w tych twoich oczach. Chwila, taka chwila. Trwająca tyle godzin, że wstał świt. Nie odeszła po świcie ani po zmroku.
A ty mnie przecież nie kochasz. A ja przecież nie kocham tego życia co mi nadano przypadkiem. A przecież ta wojna nie kocha nas.
A będę potrafiła spojrzeć w siebie? Oczywiście, że nie. Spojrzę w lustro i zobaczę ciebie i skończy się naiwna niewiedza. Już wtedy będę musiała się przyznać, przed sobą i przed tobą.
Jesteś obcy, jesteś cieniem, fantastycznym marzeniem. Jasne. Nigdy nie słyszałam większych bzdur. Wstałam z łóżka, w malignie, cicho. Kiedy stanę przed lustrem, kiedy przed nim stanę. Mrok przedzierał się między mną a szkłem. Musiałam włączyć światło, żeby zobaczyć swoją twarz. Światło będzie jaskrawe, ślepe na mnie, oślepnę.
Lustro było brudne, drobinki kurzu unoszą się nad włączoną lampką.
Och, spójrz, to moja twarz. Taka zwykła, kobieca twarz. Obojętna, blada, nabrzmiała jeszcze snem, ściągnięta wspomnieniem, zmarszczona z przyzwyczajenia. Poza małą, błyszczącą gwiazdą w oczach, jestem normalna.
CZYTASZ
Jaskółka wiosny nie czyni // Call of Duty
Fiksi Penggemar"Choć, czasami jestem prawie pewna. Ty mógłbyś mnie dostrzec. Ja mogłabym dostrzec ciebie. I tak karmimy się - przynajmniej ja - marzeniami. Zastanawiam się, czym karmisz się ty. Bo czymś musisz, to pewne. Gdyby nie to, umarłbyś z głodu."