6. Poświęcenie

92 3 26
                                    

Po tej przedziwnej randce czułam się trochę lżej. Nie bałam się już Jamesa. Nie miałam powodu. Dostał metkę potwora, ale w rzeczywistości nim nie był. Już nie..

Następnego dnia rano, kiedy tylko wstałam, udałam się do łazienki, by umyć ciało i włosy.

Jak zwykle James mnie wyprzedził. Usłyszałam szum wody dobiegający z łazienki. Postanowiłam poczekać na zewnątrz. Na korytarzu było chłodno i zrobiła mi się gęsia skórka. Przycisnęłam czyste ubrania bliżej do piersi. Rozglądałam się po ciemnym holu i myślałam o tym, że mam dzisiaj do wypełnienia kolejną porcję papierów.

Szum wody ucichł i po chwili rozległ się dźwięk zamka w drzwiach łazienki. Wyszedł z niej James ubrany w czarne jeansy, kończył właśnie zakładać koszulkę z nadrukiem Kapitana Ameryki i przez moment mogłam zobaczyć jego wyrzeźbiony brzuch.

Ja wciąż miałam na sobie piżamę, czyli jasnoszarą koszulkę i pudroworóżowe shorty.

- Hej. - mruknął kiedy przełożył koszulkę przez głowę.

Uśmiechał się lekko, a jego oczy były jasne.

- Hej. - powiedziałam i czułam jak się rumienie. Podsunęłam złożone w kostkę ubrania wyżej, by zasłonić swoją twarz.

Tym razem chciałam uciec nie dlatego, że się go bałam, tylko dlatego że tak bardzo mnie onieśmielał. Po chwili jednak zdałam sobie sprawę, że może nie całkiem przestałam się go bać, wciąż był postawny i miał metalowe ramię, ale nie bałam się go już tak panicznie jak wcześniej.

Spojrzał mi w oczy, by upewnić się, że między nami wszystko okej.

Kiedy już był usatysfakcjonowany tym, że nie ulotniłam się, gdy tylko go zobaczyłam, oddalił się do swojego pokoju.

Ja wśliznęłam się do łazienki i zamknęłam drzwi na zamek. Gdy odetchnęłam głęboko do moich nozdrzy dotarł ten sam zapach męskiego żelu, co mojego pierwszego ranka w wieży.

Czułam się, jakby Bucky wciąż tu był. Mrugnęłam szybko i otrząsnęłam się z dziwnych przeczuć.

Przystąpiłam do prysznica i, gdy było po wszystkim ubrałam na siebie biały top i obcisłe jeansy.

Kiedy wysuszyłam i uporządkowałam też swoje włosy opuściłam łazienkę i ruszyłam do kuchni.

Wysiadłam z windy i zauważyłam, że przy barze siedzi James.

Ja wiem, że miałam się z nim zaprzyjaźnić, ale teraz to już chyba mnie prześladuje.

- Hej znowu. - przywitałam się pierwsza. Chciałam udawać, że jestem pewna siebie.

- No hej. - odpowiedział i odwrócił się w moją stronę.

Uśmiechnął się do mnie. Jego uśmiech był szczery, ale zawsze miał w sobie pierwiastek smutku.

- G-gdzie wszyscy? - zapytałam niepewnie. W części kuchennej byliśmy tylko my, w salonie również nikogo nie było. Przeważnie o tej porze Avengers krzątali się po kuchni i przygotowywali sobie śniadanie.

- Stark, Pepper, Natasha i Steve pojechali na jakieś wielkie zakupy z samego rana, a Wanda i Vision poszli na spacer. - objaśnił James.

Podeszłam do lodówki i wlepiłam wzrok w jej zawartość, by nie musieć patrzeć w oczy Bruneta.

- A... gdzie Sam? - dopytałam.

- Nie wiem. Może gdzieś się tu kręci. - powiedział z obojętniścią.

Postanowiłam, że zrobię na śniadanie pancake'i.

- James? - nie wierzyłam, że to się dzieje, ale miałam ochotę zapytać go, czy zrobić też dla niego. Ten jego smutny uśmiech i spojrzenie szczeniaczka było takie urocze. W ogóle nie pasowało do jego postury, ale było w nim coś co uruchamiało dobroć w człowieku. Przynajmniej we mnie.

Our Normal Life | Bucky fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz