➳|ᶜʰᵃᵖᵗᵉʳ ᴵᴵ|➳

88 18 2
                                    

Ciche dudnienie zegara było rutyną przez którą jeszcze nie oszalałem. Skupiłem się na dźwięku, który rytmicznie wybijał kolejne sekundy. Nie liczyłem ich, chociaż bardzo chciałem wiedzieć ile już tkwimy samotnie w szatni, bez żywej duszy, która powinna już dawno przekroczyć próg szatni. Mimo tego, nie dziwiło mnie to jakoś specjalnie. Miałem wyrobioną opinię jeszcze zanim pierwszy raz wszedłem do akademii. Pierwszy raz nie była to wina mojej rodziny a moja własna. Jeśli bali się tu wejść, mieli rację.

Ponieważ plan był prosty.

Każdy kto wejdzie przez te drzwi dostanie kijem od golfa, znalezionym gdzieś w czeluściach szatni. Następnie osoba ta zostanie wywieziona do lasu. Zostawiona tam na całą noc na pewno zmądrzeję, w końcu potwory nigdy nie śpią a ja mam wiele filmików naśladujących ich dźwięki. To będzie przykład dla reszty. Niech wiedzą co się z nimi stanie, gdy tylko pisną najmniejsze słówko o sytuacji z treningu. Będą niczym posłuszne owieczki. Ta informacja nie ujrzy dziennego światła, nawet po moim trupie, bo zamierzam nawiedzać wszystkich, którzy odważą się gadać.

Mogłem nawet wyobrazić sobie swój pogrzeb i minę ojca, gdy jakiś idiota w swojej przemowie tylko lekko zahaczy o temat mojej orientacji. Wykopałby mnie, ożywił i powiedział jak bardzo się zawiódł po czym byłby czas na długą lekcję historii łowców i dlaczego tak ważne jest produkowanie nowych. Po tym wszystkim zabiłby mnie ponownie bez mrugnięcia okiem. Zdecydowanie gorzej byłoby, gdyby mój ojciec umarł wcześniej, wtedy słuchałbym tego w zaświatach przez całą wieczność.

Przeszły mnie ciarki na samą myśl. Automatycznie spojrzałem na Connor'a, czując narastającą zazdrość. On przez większość swojego życia żył z ciotką, która wzięła go po śmierci jego rodziców. Nie była łowczynią, więc nie groziła mu hańba, wydziedziczenie i te chłodne spojrzenia. Nie mógł nic stracić, bo wszystko co miał wypracował sobie sam, nawet kiedy nikt w niego nie wierzył. Stał się najlepszy z nas wszystkich.

Był też idiotą.

Podrygiwał co jakiś czas nogą, w mniej lub bardziej rytmiczny sposób. Denerwował się, że wciągnąłem go w mój plan ale nie odezwał się ani słowem, ściskał z całych sił kawałek deski wyrwany z ławki. Trzymał emocje na wodzy, dokładnie tak jak nas uczono. Zdradzały go jednak znaki, niektóre mniejsze, inne wręcz przeciwnie. Spuchnięta warga od ciągłego podgryzania była jedną z nich.

Patrzyliśmy na siebie jak dwa debile czekające na ścięcie. Nie odzywając się ani słowem, jedynie milcząc, przeczekując burze w naszych głowach. Nie myślałem jeszcze o tym co powiedział, a bardziej całym sensie jego wypowiedzi. Connor właściwie oskarżył mnie o to że zamieniłem go w geja a ja nawet nie mogłem zmieścić tego w swojej głowie.

Skrzypienie podłogi odciągnęło mnie w dal, pobudziło zmysły. Wyprostowałem się patrząc intensywnie na Connor'a, musiałem być pewien, że jest gotowy. Jego wzrok nabrał na intensywności. Ułożył lepiej deskę w swoich dłoniach a drzwi zaczęły się powoli otwierać.

Byłem cicho, szybkim krokiem biegnąc zza drzwi. Wystarczyło nam tylko parę sekund. Ujrzałem ciemn e włosy. Nie czekałem.

Plan był prosty.

Wziąłem zamach uderzając z całej siły. Jeden ruch, jedno upadające ciało, jeden wykrzywiony kij do golfa i mój mini zawał, kiedy zobaczyłem kapiącą z niego krew.

Szumiało mi w głowie, kiedy zrobiłem krok do tyłu.

Nie mogłem odwrócić wzroku od kapiącej posoki. Connor zamknął drzwi kopiąc nogi naszego nieszczęśnika, skrzywił się przy tym jakby uderzył przynajmniej w beton. W końcu byłem w stanie unieść wzrok, zobaczyć prawdziwe szkody a jedyne co miało znaczenie to blada twarz i chłód niebieskich oczu. Potwierdziło to moje przekonania.

The Hunt |boyxboy|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz