COLTON
Było około godziny pierwszej w nocy. Za oknem panowała zupełna ciemność, jedynie jaskrawy blask księżyca oświetlał drzewa, przez co ich cień padał na podłogę.
Paul i ja od godziny siedzieliśmy w grobowej ciszy, wpatrzeni w równoległy punkt przed sobą. Oboje toczyliśmy wewnętrzną walkę z naszymi myślami o całym tym zajściu. Żaden z nas nie mógł przetrawić tego, że nasze przyjaciółki nagle zniknęły.
Chciałem, aby wszystko okazało się idiotycznym żartem, figlem, który wykręciły nam siostry Harper. To wszystko było po prostu zbyt irracjonalne, aby mogło stać się teraźniejszymi wydarzeniami.
— Dlaczego od godziny pogrążamy się w tej żałobnej ciszy? — przemówił wreszcie blondyn, spoglądając na mnie i chowając swój telefon do kieszeni.
— Nie mam pojęcia. Ale jest nad czym milczeć... — odpowiedziałem, sącząc ostatnie krople wody, którą nalałem do swojej szklanki kilkanaście godzin wcześniej.
— A może zamiast siedzieć bezczynnie, powinniśmy czegoś poszukać? — wymamrotał, jakby to była oczywistość.
Faktem, który również mnie dziwił, było to, że Paul zachowywał się dosyć spokojnie. I choć wyglądał na głęboko pogrążonego w otchłani swoich myśli, nie wydawał się okazywać na zewnątrz zbyt wielu emocji. To prawda, nie podskakiwał ze szczęścia, ale nie był tym także jakoś specjalnie zaaferowany. Był opanowany. I ta postawa poniekąd mi się podobała. Ja panikowałem i katowałem się myślami, natomiast on? On przez ten cały czas zapewne kreował plan, jak powinniśmy teraz postępować.
— Co mam przez to rozumieć? — zmarszczyłem brwi na jego sugestię.
— Poszukajmy jakiegoś śladu. Może porywacz zostawił gdzieś poszlakę? — wzruszył ramionami.
— Przecież policja miała zrobić przeszukanie.
— Wiem, ale oni muszą dostać zgodę. A to potrwa. Lecz my oboje zostaliśmy tutaj sami, w pełni legalnie. Więc kto powiedział, że nie możemy się trochę pokręcić? — jego usta wygięły się w zawadiackim uśmieszku.
— Paul, oni się tym zajmą — westchnąłem na jego propozycję. Wiedziałem, że chce się poniekąd zaangażować w śledztwo, ale istnieją sytuacje, na które mogą zaradzić jedynie osoby do tego kompetentne. — Poza tym, który porywacz zostawiłby cokolwiek po sobie? Cały ten proces nie miałby po prostu sensu.
— To twoje myślenie nie ma sensu — przewrócił oczami. — Powinniśmy to zrobić, czy znajdziemy cokolwiek, czy też nie. Zawsze warto spróbować. Przynajmniej ma się świadomość, że wyczerpano wszystkie możliwości. To o wiele lepsze, aniżeli toczenie bitwy ze swoimi wyrzutami sumienia.
— Paul, co to za filozoficzne pierdolenie? To do ciebie niepodobne — prychnąłem i pokręciłem powoli głową w niedowierzaniu. — To praca policjantów, nie nasza.
— Ale ja chcę wiedzieć teraz. Chcę to przejąć we własne ręce. Policja niewiele zrobi. Yonkers to zbyt spokojnie miasto, aby mogli w to co najmniej uwierzyć. Widziałeś ich wzrok? Patrzyli na nas, jak na wariatów, którzy mają halucynacje. A zaufanie jest tutaj gruntowne — poderwał się z kanapy, na której się wygodnie rozkładał. Emocje wydostały się z jego wnętrza. To teraz poczuł się w pełni odpowiedzialny za to, co się stało. I chciał pomóc. Nawet, jeśli nie było to nic znaczącego.
— Niech ci będzie — odparłem z niechęcią. — Ale i tak założę się, że niczego się nie doszukamy. Pokoje dziewczyn to po prostu rupieciarnia książek i gier komputerowych.
— Nie obchodzi mnie to. Zróbmy coś. Teraz. Nie siedźmy bezczynnie jak na lekcjach matematyki, nie mając pojęcia, o czym mówi nauczycielka.
— Zachowujesz się w tym momencie, jakbyś chciał zostać kimś w rodzaju superbohatera, ale owoce twojej pracy i tak będą gdzieś w tle, zapomniane — stwierdziłem cierpko.
CZYTASZ
Border of the Hell: First Meeting
ActionAdeline i Noemi - siostry na pozór stereotypowe. Ich rodzinna sytuacja nie była najgorsza, miały przyjaciół, a one same kochały się i rozumiały. W Roosevelt High School niemalże każdy ukończył już 19 lat. Długo wyczekiwane przyjęcie Adeline odbywa...