Tej nocy nie zmrużyłem oka. Zamiast tego włóczyłem się po polach – żałosny buntownik, który swoim działaniem właśnie przekreślał nie tylko swoją karierę jako Opiekun, ale, co ważniejsze – szansę, którą dał mu Stwórca. W Wyższym Świecie miałem szansę stać się kimś, po tym jak zmarnowałem swoją ziemską egzystencję na zwiedzanie burdeli, ściganie niezasługujących na to biedaków i wreszcie zabijaniem ich. „Dlaczego właściwie zostałem wybrany?" myślałem, kopiąc kamień. Zabolało, miałem bose stopy i wciąż na wpół materialne ciało. Gdyby ktoś zaryzykował teraz spacer po wsi, mógłby mnie zobaczyć. Nie obchodziło mnie to. Za życie, jakie prowadziłem tu, na dole, powinienem zostać raczej ukarany, niż wynagrodzony. „A co, jeżeli..." – jak błysk pioruna, poraziła mnie absolutnie przerażająca myśl, od której aż się wzdrygnąłem. „A co, jeżeli to w istocie jest kara?". Próbowałem natychmiast zmienić tor myślenia, jakoś odwrócić swoją uwagę; na próżno. Na zmianę zalewały mnie wspomnienia, raz to z mej marnej ziemskiej egzystencji, to znowu z niewiele lepszej już w Wyższym Świecie. Widziałem Annę, tulącą się do mnie; widziałem Basię, jak biega po domu, budząc służących. Jak głaszcze mysz, którą raz złapała „gdzieś w mieście". Z oka spłynęła mi pierwsza łza. Kopnąłem kolejny kamień, tak mocno, że aż coś chrupnęło mi w palcu. Syknąłem z bólu. Ale to było za mało. Wspomnienia wciąż napływały.
...Basię, jak ściska moją rękę na jarmarku, gdy ją wreszcie, na powrót odnaleźliśmy w tłumie. Mą małżonkę, śpiewającą jej kołysankę. Basię bawiącą się w ogrodzie. Basię, która śpiewa; tańczy, biega, śmieje się...
Nawojkę. Z czasów, kiedy dopiero otrzymywałem przydział jako Opiekun. „To będzie twoja podopieczna, Ezechielu" – rozbrzmiało mi na powrót w głowie okrutnym echem. „Przypomina mi kogoś" – pomyślałem wtedy, patrząc na jej obraz, który pokazywał mi w myślach Najwyższy. „Przypomina mi... Basię." Dość. Wreszcie udało mi się otrząsnąć ze wspomnień. Spojrzałem w dół, na krwawiącą stopę i zaśmiałem się gorzko, nie wiedząc właściwie, czemu. Uniosłem wzrok. Świtało. Bałem się, cholernie się bałem wrócić do Nawojki, po tym, co zrobiłem. Bałem się też, może nawet bardziej, wracać do Królestwa, które od dłuższego czasu wcale nie było moim domem. Jednak to było rozsądniejsze wyjście. Ten, Który Jest Światłem wróciłby po mnie prędzej czy później. Wolałem Go uprzedzić.
Rozpostarłem skrzydła. Chwiałem się ze zmęczenia; co gorsza, wiatr wiał w przeciwnym kierunku. Wtedy uświadomiłem sobie, że wciąż jestem widzialny. Odczekałem, aż zniknę całkowicie i podjąłem drugą próbę. W końcu, po dłuższych zmaganiach ze zmęczeniem i wiatrem udało się. Pofrunąłem, prosto w dobrze znanym sobie i niemal znienawidzonym już kierunku. A to wszystko przez uczucie do małej, zupełnie niepozornej dziewczynki, które tam, na Górze, było całkowicie zakazane.
W Królestwie powitały mnie ciekawskie spojrzenia dusz i oziębłe spojrzenia aniołów. „Oni wiedzą" – przemknęło mi przez głowę – „Czyżby im przekazał?" . Nie, to niemożliwe, myślałem dalej, nie zważając, dokąd idę. Nagle wpadłem na coś miękkiego. Upadłem. Pode mną leżał Mateusz, anioł Sieciecha, drugiego z braci Nawojki. „Jeszcze tego brakowało" – westchnąłem. Starając się zamaskować niechęć, wstałem i pomogłem zrobić to samo Mateuszowi. Spojrzeliśmy na siebie: ja badawczo, on, jak to miał w zwyczaju: niewinnie.
– Gdzie się podziewałeś, Ezechielu? Dawno nie widzieliśmy cię w Królestwie. Milczałem. Znał przecież odpowiedź. Po co więc pytał? Nie chciałem wiedzieć. – Chodź, zjedz z nami śniadanie – rzucił zachęcająco.
CZYTASZ
Z wyboru
ФэнтезиKażdy człowiek ma swojego anioła stróża. Ich jedynym zadaniem jest strzec powierzonych im przez Stwórcę ludzi. Co jednak się stanie, jeżeli anioł zbuntuje się przeciwko Temu, Który Jest Światłem i postanowi działać na własną rękę? [opis roboczy. Ok...