Z wyboru 12. Sąd.

6 2 9
                                    

Strażnicy biorą mnie pod ręce i prowadzą do sali. Część osób zajęła już miejsca, a część tłoczy się przy wejściu. Na mój widok tłum się rozstępuje. Jeden z plusów bycia oskarżonym. I szczerze mówiąc, chyba jedyny.

Kiedy już wszyscy się usadowili, wrota znajdujące się za tronem Najwyższego otwierają się z rozmachem. Wchodzi przez nie sam On, w otoczeniu swojej świty, czyli Piotra, Piotra, i jeszcze raz Piotra. Dopiero za nimi podąża dwunastoosobowy Trybunał, złożony, rzecz jasna, z samych aniołów.

Wszyscy na sali, łącznie ze mną, podnoszą się pospiesznie i pochylają głowę na znak szacunku.

Najjaśniejszy i jego jednoosobowa świta zajmują swoje miejsca. Po chwili pierwszy z nich powstaje. Zebrani bezzwłocznie idą w Jego ślady. Niepotrzebnie. Lekkie, niemal lekceważące machnięcie ręką Sędziego i siedzą z powrotem.

Nie mogę oddychać. Oto chwila, w której wszystko ma zostać rozegrane. Postanowione.

Na chwilę zapominam nawet o głodzie.

— Szanowny Trybunale, szanowny Prokuratorze Generalny; szanowna publiczności — rozbrzmiewa Jego wszechogarniający głos. — Nie ukrywam, że przypadek Ezechiela był dla mnie szczególnie trudny. Wiem, że wielu z was sądzi, że jestem nieomylny. Wszakże wszechwiedzącemu nie powinny się zdarzać pomyłki, nieprawdaż? Istotnie, jeszcze nie zdarzyło mi się pomylić. Co nie oznacza, że do pomyłki nie jestem zdolny. Jednak, w przeciwieństwie do was, na coś takiego nie mogę sobie pozwolić. Ciąży na mnie największa odpowiedzialność we wszechświecie — Wzdycha.

Ogarnia mnie coś na kształt podmuchu „z zewnątrz" „do wewnątrz". I nie tylko mnie, sądząc po reakcji niektórych.

— Powinniście także wiedzieć, że za każdym razem przy podejmowaniu Decyzji walczą we mnie dwie skrajne natury: boska i ludzka. Ta pierwsza odpowiada za rozsądek, a ta druga – uczucia, jakie żywię względem każdego z was.

Mówi się, że Stwórca kocha każdego tak samo. To nieprawda. Żaden ojciec nie jest w stanie darzyć wszystkich dzieci jednakową miłością.

W rzędzie dusz następuje poruszenie. Zdawkowe szepty gasną jednak w zarodku, uciszone najprawdopodobniej myślą Najwyższego skierowaną w ich kierunku. Parę aniołów kręci z politowaniem głowami. Sam bym to zrobił, ale nie chciałem siać zgorszenia. Ja to nie oni. Już nie.

— Ezechiel był... jest mi naprawdę bliski i ciężko w takiej sytuacji wydać sprawiedliwy wyrok. Jednak, podjąłem ją. Obawiam się ją wyrzec, boję się spoglądać, jak staje się ciałem. Zdaję sobie sprawę z tego, że może być błędna. Ale biorę na siebie tę odpowiedzialność. A więc, dzisiaj postanowiłem posłuchać rozumu i zastosować łagodniejszy wymiar kary. Ezechielu — na dźwięk swojego imienia aż się wzdrygam — ... skazuję cię na dziesięć lat wygnania z Królestwa. Nie masz prawa się przez ten czas pokazać nawet na chwilę na Górze. Ponadto nie będzie wolno ci odwiedzać swojej rodziny. Przybierzesz widzialną postać. Ta druga nie będzie ci już dłużej potrzebna, albowiem — Tu Najwyższy spogląda na mnie intensywnie, a ja czuję, jak moje serce zaczyna galopować — zostaniesz zdegradowany do roli duszy.

Pięknie. Po prostu pięknie. Ale nie ma co, zasłużyłem sobie na to w pełni.

— Przez te dziesięć lat nikt nie będzie mógł cię zabić. Będziesz nieśmiertelny. Jednak po ich upływie samoistnie trafisz tu, do Królestwa. Cały pobyt na Dole będzie twoim odkupieniem. Wszystko to, co przeżyłeś – od nominacji aż do wyroku – to historia. Twoja własna. Jednak wraz z opuszczeniem nas staje się ona własnością tych, z którymi będziesz przebywać. Ona stanie się twoim fachem, potrzebnym do godnego życia na Dole. Nigdzie dłużej nie zagrzejesz miejsca, będziesz tułał się od domu do domu, od karczmy do karczmy, za gościnę płacąc własną historią i uśmiechem.

Z wyboruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz