Rozdział 11. Do trzech razy sztuka

5 2 3
                                    


Aniołem, który nam się przyglądał, był oczywiście Natan. Nie rzekł jednak ani słowa, gdy mijałem go w drodze powrotnej, z Nawojką uczepioną mojej ręki. Podążył jednak za nami. Gdy dotarliśmy już na skraj lasu, przykucnąłem, zupełnie ignorując irytującą obecność Natana i szepnąłem, delikatnie uwalniając jej rękę z uścisku: 

– Tu musimy się rozstać. Wiesz, nikt oprócz ciebie nie może wiedzieć o moim istnieniu. Obiecaj mi jedno: że nikomu nie powiesz, że mnie widziałaś. Dobrze? 

Dziewczynka otworzyła szeroko swoje ciepłe, złotawo-brązowe oczy i skinęła głową. 

– Obiecuję. – powiedziała i pocałowała mnie w policzek.

Natan tymczasem, ze swojej pozycji gończego psa przyczajonego w zaroślach, przeszedł do przodu i stał teraz tuż przed nami, z rękoma założonymi na piersiach i triumfalnym wyrazem twarzy, który mówił: mam cię!.

– Ezechielu?

– Tak? 

– Zobaczę cię jeszcze kiedyś? 

 – Zobaczysz. Ale nie wiem, kiedy. – odrzekłem, czując na sobie wzrok Natana.

***

Wiedziałem, że z tej opieki wynikną same kłopoty. – To była pierwsza rzecz, jaką mi powiedział, gdy Nawojka oddaliła się już w stronę chatki. 

Za krótko byłeś w Królestwie, zanim ją dostałeś. Ale taka była decyzja Najwyższego, więc jej absolutnie nie podważam. – Miał wściekły wyraz twarzy, ale myśli, które do mnie posyłał, były klarowne, pozbawione emocji. Przypominały raczej precyzyjne ciosy mieczem. Wiedział, gdzie uderzyć. – Sprowadzisz na nas kłopoty, powtarzam. Poproś o oddalenie opieki. Przeczekasz kryzys, dostaniesz kogoś innego. – Teraz udawał przyjaznego. Przysiadł na pniu, na którym wcześniej siedziała moja podopieczna i zachęcił mnie, bym usiadł koło niego. Odmówiłem. 

A tak, zapomniałem. Próbujesz być dobrym ojcem, żeby zadośćuczynić. Chyba jednak umyka ci bardzo ważna rzecz, którą powtórzę po raz kolejny: o n a nie jest twoim dzieckiem. 

Wiem! – pomyślałem do niego wściekle. W przeciwieństwie do niego, nie umiałem ukrywać emocji; z natury byłem raczej dość uczuciowy i można było mnie czytać jak otwartą księgę.

Co zamierzasz dalej zrobić? – spytał, patrząc na mnie z dołu. Ściemniało się, ale dobrze widziałem jego postać dzięki błękitnemu światłu, którym jaśniał. – Nie wiem – pomyślałem. – Naprawdę nie wiedziałem.

Natan wstał i ścisnął mnie lekko za ramię, znów patrząc mi w oczy. Zniosłem ten wzrok bez słowa sprzeciwu, powstrzymując jakimś cudem dreszcz obrzydzenia.

Przyznanie się do porażki to nic złego – usłyszałem w głowie jego ociekający słodyczą głos.– Nikt nie będzie cię za to winił. A już z pewnością nie czeka cię za to wyrok.

Miał rację. Z pełną świadomością wkraczałem w sam środek kłopotów, być może naruszając nawet swoją mało znaczącą postacią odwieczny porządek panujący w Królestwie i na ziemi.

Przemyśl to, Ezechielu. Ja na ciebie nie doniosę, ale Najjaśniejszy i tak się dowie – rzucił na koniec, zostawiając mnie na polance z tymi słowami.

Z wyboruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz