#5 I Ain't Got Nobody (Część I)

486 24 6
                                    

Husk wyciągnął spod lady stare, zakurzone radio z dwoma pokrętłami i oderwanym kablem, z którego wystawały pojedyncze druty. Dwa razy i to porządnie trzasnął swoją łapą o urządzenie, aż posłusznie wydało z siebie pożądany dźwięk. Z głośników wydobyła się cudowna, jazzowa nuta autorstwa Louisa Armstronga, I Ain't Got Nobody. Jego ulubiony kawałek.

Zarzucił ogonem i zaczął czyścić bar w dźwięk trąbki. Póki nikt nie wrócił do hotelu, oddał się swojemu młodszemu ja, wspominając letnie wieczory w kasynie i tańce przy barze z pięknymi kelnerkami. Alkoholu nie brakowało, zawsze zdobywał najlepsze trunki, które pomagały mu w grze. Nie znał i limitu szczęścia. Nazywali go złotą rączką, bo czego się nie dotykał, jakiej gry nie próbował, zawsze wynik przynosił złoto i pieniądze. To były dobre czasy, które trwały długo i intensywnie, aż się skończyły i trafił tu na wieki, do tego zaszczanego piekła i jeszcze bardziej zaszczanego baru.

Od nieprzyjemnych wspomnień odechciało mu taniego alkoholu. Odstawił butelkę z powrotem na półkę, a wziął coś do smaku, jakiś syrop, który wlał do pustego kieliszka. Zalał go wodą i wypił. Dziwnie smakował, ale w sumie nie miał pomysłu, co innego zrobić.

Rozległo się pukanie w głównym wejściu do hotelu.

— No na pewno przyniosło tu jakiegoś cholernego demona, który chce wybaczenia — wyżalił się i przewrócił oczami. Oczywiście, że żaden demon nie postaci tu swojej nogi dla głupiej ideologii i to w dzień, kiedy w całym piekle wrzało od imprez.

Pozbawiony motywacji Husk od niechcenia opuścił bar. Otworzył drzwi i zastał za nimi... pustkę.

— He, a to ciekawe — odparł równie mało energicznie jak wcześniej.

— Ty zasrany pijaku, tutaj! — odezwał się cieniutki, prawie zabawny głosik, pod jego stopami.

Spojrzał w dół. Demon wielkości lalki, o patykowatych nogach, w sumie wyglądał na patyczaka, stał niestabilnie na wąskich stopach, trzymając list. Husk wziął go do łapy. Był zaadresowany do "wszystkich gości hotelu Hazbin", zapakowany w różową kopertę. Wyczuwał również delikatny zapach perfum, przypominających mu maliny. Albo róże? Przez ostatnie lata przyjaźni z tanim alkoholem pożegnał się z węchem. Większość rzeczy pachniała dla niego tak samo.

— Podpiszesz czy nie, zapchlony kocie?! — żachnął się z dołu listonosz.

— Uważaj na język, gówniarzu. Łatwo go tutaj stracić — ostrzegł demona i podpisał odbiór dziwnej przesyłki.

Wrócił do baru.

Charlie zeskoczyła ze schodów, wprost do przeniesionego do hotelu baru i przysunęła się do Huska, utrzymując na twarzy ten szeroki, cukierkowaty uśmiech, który przyprawił go o mdłości.

— List? — zainteresowała się, zerkając ciekawsko na przesyłkę. — Miłosny? —zasugerowała, a później puściła wymowne oczko w kierunku Huska.

Tym razem naprawdę miał ochotę się porzygać. Zapił mdłości ostatnim łykiem alkoholu i oddal księżniczce list, by sama się przekonała, że to nie ma związku z tym, co sobie wyobraziła w tej wyrwanej z rzeczywistości główce.

— To do nas wszystkich? — Wyczuł w jej głosie zawód. — Ale wiesz, gdyby chodziło jednak o sprawy miłosne, to wiesz...

Przerwał jej, wystawiając łapę przed jej twarz.

— Hamuj zapędy, księżniczko. Jestem stary i zmęczony, czym jest miłość zapomniałem lata temu. Wystarczy mi pełna butelka i chwila spokoju, a nie ten cały bełkot.

— Nie, no ja wiem... — Usiadła jeszcze bliżej. Jej oczy aż błyszczały. Znał to spojrzenie, wpadła na kolejny, głupi pomysł, w który go zaangażuje i każe robić coś ku nawróceniu. — Miłość to świetna sprawa — ciągnęła dalej. — Możesz pogadać z drugą osobą, poprzytulać się, obejrzeć film...

Husk x Angel Dust - Opowiadania PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz