#8 I Ain't Got Nobody (Część IV)

302 18 0
                                    

Czuł się bezużyteczny. Niepotrzebny. Słaby. Władca piekła Husk sprzed kilkunastu laty wyśmiałby go na tysiąc sposobów. Gdyby tylko dziś dalej dzierżył swoją moc, uratowałby Angela. Niepotrzebne mu żadne kontrakty, zerwałby ten jeden, który wiązał Angela z Valentino i uwolniłby pajęczaka z tych więzów.

Brzmiał jeszcze żałośniej, mając podobne myśli i świadomość, że jego własne więzi trzymały go mocniej. Czuł otaczającą jego szyje obrożę, która z każdym rokiem robiła się coraz ciaśniejsza, a szczególnie ostatnio, kiedy aspiracje Alastora zaczęły wyprzedzać jego możliwości. Husk momentami dusił się, a każda próba poluzowania tego więzienia kończyła się tym, że bolało jeszcze mocniej.

Westchnął ciężko i zatrzymał przy balkonie, z którego widoczne było wejście do hotelu i cały hol. Nikt nie wchodził, nikt nie wychodził. Biorąc pod uwagę ostatnie szalone tygodnie, zrobiło tu się cicho. Aż za cicho. To cisza oznaczała kłopoty. Bo nikt nie wiedział, co się kryje w cieniu i co ten cień planuje, a cień zwany Alastor zwiastował nadejście największego chaosu i zniszczenia.

— Oj, mój biedny kotek, kto cię tak zasmucił? — usłyszał głos wydobywający się z mroku.

Rozpoznał go. Praktycznie wywołał swoimi rozmyślaniami.

Zerknął na bok, odnajdując bezkształty cień padający zza postawionej donicy z krwiożerczymi kwiatami. Poruszył się nieznacznie, jakby zapragnął dać znać o swojej obecności, ale nic poza tym. Husk przewrócił oczami. Gałki oczne mu w końcu wypadną od tego przewracania, ale nie umiał inaczej podsumować tego, co się działo przez ostatnią godzinę. A droczenie się Alastora nie pomagało.

— Daj mi w końcu spokój — żachnął się. — Przybywasz w najmniej odpowiednim momencie.

— Moment jest zawsze odpowiedni, mój drogi przyjacielu — głos stał się głębszy, drżał zmieniany przez nakładające się na niego fale radiowe. Brzmiał, jakby wysłuchiwał jednej ze starych transmisji.

— Nie, tym razem nie i dobrze o tym wiesz. Słuchasz wszystkiego, co się dzieje, więc dlaczego jeszcze udajesz? Przynajmniej przede mną.

Cień zawędrował bliżej Huska. Ukształtował się w postać Alastora, który chwilę później wyłonił się we własnej osobie. Jego sztuczny, wymuszony uśmiech przerażał Huska nadal po tych wszystkich latach. Przypominał o dniu porażki, nieszczęścia i porzucenia całej dumy, godności osobistej. Odwrócił wzrok, aby tylko nie patrzeć na twarz Alastora.

— A więc, jesteś dzisiaj w strasznym humorze — stwierdził luźno, poprawiając czerwony krawat. — Wiesz, mój przyjacielu, czasami jest tak, że lepiej się nie wtrącać w sprawy tych słodkich, małych stworzonek i pozwolić im na zabawę, a kiedy skończą, zweryfikować, czy zabawa się udała i co mi przyniosła. Tutaj widzę od samego początku, że to nie jest gra, a wyzwanie.

— Myślisz, że Vox działa przez Valentino, żeby przez Angela dotrzeć do mnie, a potem do ciebie? — już w jego ustach brzmiało za skomplikowanie.

— Wątpię — mruknął. — Za dużo myślenia, podchodów. Te robaczki raczej chcą upokorzyć naszą kochaną Charlie i jej ideę. Nieładnie, nieładnie, szczególnie gdy tak ciężko wszyscy pracowaliśmy na sukces hotelu.

Obejrzał swoje palce i znów posłał w kierunku Huska ten złośliwy, niezrozumiały uśmieszek, jakby już był gotowy pochłonąć każdego, kto stanie na jego drodze do sukcesu.

— Nie obchodzi mnie twój wielki plan — fuknął. — Zresztą, Valentino nie zagrozi nam po d tym względem.

— To co cię obchodzi, mój drogi przyjacielu. — Zniknął w cieniu i pojawił się obok niego — Może Charlie? — Cień go pochłonął, znalazł się nagle przed barmanem. Pochylił się i trącił go złośliwie w mokry nos. — A może ten zboczony pajączek?

Husk x Angel Dust - Opowiadania PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz