#10 I Ain't Got Nobody (Część VI)

184 18 6
                                    

Uderzył w Huska odór wymiocin. Zobaczył leżącą przy murze parę nagich demonów. Oboje trzymali rozwalone woreczki z białym proszkiem. Ktoś roztrzaskał im głowy. Krew ścieliła się po całej ścianie wraz z kawałkami mózgu. Jeśli myślał, że nic więcej nie zniszczy mu humoru, to się właśnie pomylił. Z każdym robiło się coraz gorzej. Ta zasrana uliczka była wypełniona takimi, jak ta para. Wszyscy zostali zastrzeleni z daleka. Dlatego miał się na baczności. Nie żyjesz, ale w piekle można jeszcze stracić wiele więcej.

— Wynocha, koteczku — odezwał się do niego wilczy demon. Z wysuniętego pyska ściekała ślina zmieszana z krwią. Jednej z par brakowało wszystkiego do tułowia. Teraz się wszystko wyjaśniło.

Za cielskiem wilka świeciło się na różowo logo Angel Dusta, a ze środka dobiegała słodka, aż do przesady słodka, muzyka z przełomu lat dziewięćdziesiątych. Przyprawiła Huska o mdłości.

— Spadaj albo... — zagroził mu.

Husk wyciągnął z rękawa jedną z kart. Rzucił nią w pysk demona i puff, sekundę później jego głowa wystrzeliła. Husk w porę zasłonił twarz ozdobną torbą. Nie miał ochoty nosić resztek mózgu na policzku. Cielsko wilka opadło na bok.

Husk wzniósł się w powietrze i przeleciał nad ciałem. Otworzył drzwi do garderoby Angel Dusta i wszedł do środka. Powitały go cztery naładowane pistolety maszynowe Thompson.

— Husky? — zdziwił się Angel. Wyjrzał za niego i dodał: — Zabiłeś mojego ochroniarza?

— Nie chciał przepuścić — rzucił luźno. — Przyniosłem ci kanapkę.

— Jaką kanapkę?

— Kanapkę.

Podniósł pakunek, na którym rozprysnęła się krew wilka. Angel niepewnie przyjął podarunek. Wyciągnął ze środka nietchniętą kanapkę.

— Tuńczyk. Lubię tuńczyk. Skąd wiedziałeś, koteczku?

— Nie wiedziałem. — Wzruszył ramionami. — Tylko taką miałem w lodówce.

— Oj, nie przyznasz się, że specjalnie dla mnie ją przygotowałeś? Jeśli to powiesz, to może najpierw ciebie schrupię.

Husk przewrócił oczami, a potem machnął łapą.

— Dobra, niech ci będzie. — Poddał się. — Żart ci się udał.

Angel zaśmiał się słodko.

— Koteczku, widzisz, że czasami nadajemy na tych samych falach.

— Na podobnych — poprawił go. — I jedz tę kanapkę, póki nie zmieniłem zdanie.

— A co? Jeśli zmienisz, to ty mnie schrupiesz?

— Co ty dzisiaj tak o chrupaniu? Miałem ci przynieść płatki śniadaniowe?

— Lubię płatki śniadaniowe — odparł stanowczo.

— Nie lubisz płatków śniadaniowych tylko mleko, które je zalewa.

— To ty jesteś dziwny. Najpierw płatki, potem mleko.

— Ale wtedy rozmięknął ci płatki. Najpierw mleko i dosypujesz płatki.

— Husky, chodzisz po grząskim terenie. Prawie kolana mi zmiękły, jak płatki, które jem na śniadanie.

Zamilkli, a chwilę później równocześnie wybuchnęli śmiechem. Przynajmniej ten jeden żart mu się udał, ale... Husk nie umiał mu jeszcze odpuścić.

— Dobrze, że chodzi o kolana a nie o inną miękką część ciała — skomentował.

Angel o mało się nie przewrócił z wrażenia.

Husk x Angel Dust - Opowiadania PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz