Rozdział 7

207 27 0
                                    


- Coś ty narobił!? Coś ty do kurwy najlepszego zrobił!? - ryknąłem, łapiąc Liama za fraki. Mój wilk miał ochotę go rozszarpać.- Przenoszę tę rozmowę w bardziej prywatne miejsce. - powiedział całkowicie spokojnie, kładąc swoje dłonie na tych moich i zerkając wymownie na Amber. Przez chwilę jeszcze zaciskałem pięści na marynarce drugiej alfy. Zamrugałem zdezorientowany. Po chwili puściłem materiał jego garnituru.

- Przejdźmy do mojego gabinetu. - wskazał dłonią, bym szedł przodem. Od razu ruszyłem do pomieszczenia.

- Tutaj masz numer telefonu. Będę w konferencyjnym. - powiedział, wręczając mi kawałek kartki z nabazgranym ciągiem liczb. Sam wyszedł do przylegającego pomieszczenia.

Drżącymi palcami wyciągnąłem telefon z kurtki i wpisałem numer. Jeszcze chwila a znów cię usłyszę kochanie.

Jedno połączenia, drugie, trzecie, czwarte...

Ok.., spokojnie. Spróbujmy jeszcze raz... Ok... łączy... I znowu nic. Ponów połączenie. Jeden sygnał, drugi... Kurwa! To jest jakiś nieśmieszny żart.

Jeszcze raz przyjrzałem się kartce. Liam i jego bazgroły. Może to jest siedem, a nie cztery? A to? Sześć czy osiem? A może to zero?

Dobra spróbujmy inaczej. Kolejna próba. "Nie ma takiego numeru". Kurwa jeszcze raz. Tylko spokojnie. Dzwonimy... Jest połączenie.

- Dom Pogrzebowy "Ostatnia Droga". W czym mogę pomóc? - słyszałem po drugiej stronie.
Bez słowa przerwałem połączenie, klnąc w duchu. Przyłożyłem dłoń ściskającą telefon do skroni. Tylko spokojnie. Wdech, wydech... Jestem pieprzoną oazą spokoju. Nic nie jest w stanie zmącić mojego spokoju!

- Liam! Do kurwy nędzy! Coś ty tu nabazgrał! Jak matkę kocham, wyślę cię na kurs kaligrafii. - ryknąłem.

Mój menedżer i zarazem przyjaciel zaalarmowany krzykami wkroczył do biura.

- Co się dzieje?

- Źle zapisałeś numer telefonu! Nie mogę się dodzwonić do mojej omegi. - zacząłem panikować. Krążyłem w kółko, raz po raz próbując się połączyć. Byłem tak blisko i znów mi umknął.
- Powinieneś brać coś na uspokojenie. - mruknął Liam. - Chcesz może melisę? Oddaj mi tę kartkę.

Warcząc, cisnąłem świstkiem papieru na jego biurko. Mrucząc coś o tym, że sam powinien coś zażywać.

- Nadal się zastanawiam, jak taki idiota jak ty zdobył taką karierę. A czekaj... Już wiem. Miałeś doskonałego menadżera... Mnie.

Przewróciłem oczami na jego uwagę. Gdyby to jego omega zapadła się pod ziemię to też by panikował. Payne wystukał numer telefonu na swoim telefonie i wcisnął opcję głośnomówiący. 

Po gabinecie rozniósł się sygnał połączenia. Po drugim sygnale połączenie zostało odebrane.

- Harry, tu ponownie Liam Payne. - zaczął mój menadżer.

- Jeżeli jesteś tą cholerną alfą, to mam nadzieję, że już tu jedziesz. W innym wypadku sam cię znajdę i przywlokę za jaja. - odpowiedział ciężki męski głos.

- To nie on. - sapnąłem. Widząc zdezorientowanie Liama, też doszedł do takiego wniosku.

- Proszę o wybaczenie, ale kilka minut temu rozmawiałem z kimś innym. Czy może Pan przekazać telefon Harry'emu Stylesowi? - kontynuował Liam.

- Harry został zabrany przez lekarza na kolejne badania. Nie wiem, kiedy wróci.

Moja alfa wyrywała się, ale Liam jak zawsze mnie opanował. Gestem dłoni polecił mi, bym usiadł. Sam kontynuował rozmowę z nieznanym mi mężczyzną.

- Lekarz? Mam rozumieć, że Harry jest w szpitalu? Z kim w ogóle rozmawiam?
Mężczyzna na linii prychnął wkurzony.

- To ja powinienem o to zapytać. Ale niech ci będzie. Desmond Styles i tak jesteśmy obecnie w szpitalu. Jesteś alfą mojego syna? To ty go doprowadziłeś do takiego stanu!?

Zrobiłem wielkie oczy. Liam szarpnął mi coś w stylu "Teść cię nie polubił". Zebrało mu się na żartowanie. Nie to jest teraz ważne! Coś się stało mojemu omedze! Jest w szpitalu!

- Nazywam się Liam Payne. Kontaktuję się w imieniu alfy Pana syna. Od kilku miesięcy próbujemy zlokalizować Harry'ego. Byłbym wdzięczny za udzielenie mi informacji o jego aktualnym pobycie bym mógł przekazać tę informację jego Alfie.

- Leighton Hospital. Drugie piętro. Oddział Patologii ciąży. Sala 218. Ma czas do końca dnia, inaczej sam go tutaj ściągnę. Zaraz po tym, jak mu nogi z dupy powyrywam! - z tymi słowami mężczyzna się rozłączył.

Zerwałem się na równe nogi. Muszę się dostać do Leighton. Zacząłem gorączkowo przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu kluczy. Kurwa, mój kierowca je ma.

- Pożycz mi auto. Muszę do niego jechać.

- Czy ty mi o czymś istotnym nie powiedziałeś? - zapytał całkowicie poważny Payne.

- Nie mam teraz na to czasu. Mój Harry jest teraz w szpitalu.

- Właśnie! W szpitalu. Na oddziale patologii ciąży. Ciąży! - oburzył się brunet, łypiąc na mnie groźnie.

- Nic nie widziałem, ok! Dasz mi te cholerne klucze!? - chciałem jak najszybciej znaleźć się obok Harry'ego.

- Będziesz chciał zrobić testy genetyczne? - dopytał, wyciągając z biurka pęk kluczy.

- Czasem pieprzysz takie idiotyzmy, że głowa mała. - palnąłem, wyrywając przedmiot z dłoni przyjaciela.

Od razu pognałem do wyjścia.

- Daj mi znać, jak będziesz już coś wiedzieć konkretnie. I pamiętaj, że to jest diesel! Nie rozwal mi mojego cudeńka. - krzykną za mną. Jeszcze tylko zgubić ochroniarza i dziennikarzy. Jedno szczęście, że auto Liama jest na podziemnym parkingu.

SecretOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz