Przyszła pora na podróż do kopalni. Każdy pozabierał swoje rzeczy z hotelowych pokoi i zapakowaliśmy się do wynajętych busów. Nikt nie miał pojęcia gdzie to będzie kręcone, więc przyklejaliśmy się do okien jak glonojady. Krajobraz Górnego Śląska nieco się zmienił przez ostatnie ćwierć wieku, ale wciąż gdzieniegdzie można było podziwiać wieże szybowe.
W końcu wyjechaliśmy z miasta na południe. Z głównej drogi skręciliśmy w bukowy las i dopiero po kwadransie wjechaliśmy na teren jakiegoś zakładu. Nieliczne szczegóły zdradzały, że była to kiedyś kopalnia. Pordzewiały przenośnik zgrzebłowy, czarne przebarwienia na betonowym placu i stos zniszczonych kasków, które ktoś wrzucił do starego kontenera.
Po wyjściu z auta rozprostowałem kości. Wziąłem głęboki wdech i aż się zdziwiłem. Powietrze było cudowne, lepsze niż nad morzem.
– Teraz wszyscy idziemy do tamtej hali – wskazała nam Ania i ruszyliśmy za nią jak posłuszne stadko pingwinów.
Wewnątrz roiło się już od ludzi z ekipy zdjęciowej. W hotelu było ich może z pięciu, a tutaj robota trwała na całego, więc ciężko było ich zliczyć. Ktoś nawet coś spawał, ale byli to chyba górnicy, których specjalnie dla nas ściągnięto do pomocy.
Zebraliśmy się przy drewnianym podeście, gdzie znowu było trochę kręcenia, trochę pozowania oraz rozmowy jeden na jeden z najważniejszą szychą w całym przedsięwzięciu – prezeską firmy, panią Sante. Pani Sante nie mówiła po polsku, ale mówiła trochę po angielsku. Miała około pięćdziesiątki, być może ciut więcej. Trudno było się rozeznać, bo była bardzo zadbana. Wyglądała na Włoszkę lub coś w tych okolicach.
Gdy przyszła moja kolej usiadłem naprzeciwko niej, ale bez uśmiechu. Chciałem zobaczyć jej reakcję. Ciekawiło mnie czy to w jej głowie zrodził się pomysł, by zamknąć ludzi kilkaset metrów pod ziemią. W końcu ktoś mógł ją wyręczyć. Tyle tylko, że to ona miała spić finansową śmietankę i pewnie dlatego chciała każdemu z nas spojrzeć w oczy. Rozmawialiśmy po angielsku.
– Cześć, mam na imię Sofia – powiedziała wyjątkowo niskim głosem.
– Jestem Antoni. Miło mi cię poznać.
– Mnie ciebie również. Jak ci się tutaj podoba?
– Jeszcze nie wiem, ale planuję być niegrzeczny.
Roześmiała się i wstała, aby uścisnąć mi dłoń. Niczego nie wyczytałem z tak ulotnego small talku. Sofia mogła być krwiożerczą kapitalistką, która za nic ma człowieka lub kurą domową, której przytrafiło się zarządzanie odziedziczoną firmą i nigdy w życiu nikogo by nie skrzywdziła. Wszystko do niej pasowało. Z każdym rozmawiała tylko pół jednej, krótkiej chwili. Jedynie Toudiemu poświęciła więcej czasu. Już sobie nicpoń punkciki nabija. Muszę mieć go na oku, co wcale nie będzie takie proste.
Zaraz po Sofii przyszła pora na lekarza. Zgodnie z procedurą każdy został zbadany. Ciśnienie, osłuchanie i rozmowa – w sumie nic specjalnego, ale przecież chodziło tu tylko o papier. Producenci musieli mieć jakąś podkładkę, gdyby okazało się, że ktoś nie ogarnął podziemnego stresu i pikawa mu wysiadła.
Po lekarzu mieliśmy szkolenie BHP. Kopalnia to nie piaskownica i trzeba mieć się na baczności. Przeszkolono nas z używania aparatów ucieczkowych, było trochę teorii, trochę historii i jeszcze żeby nie mówić tunel tylko chodnik, a chodników było od groma. Chodnik graniczny, linowy, badawczy, diagonalny, wybierkowy, objazdowy i wiele, wiele innych. Mózg mnie rozbolał od tych chodników.
Zanim zjechaliśmy na sam dół kopalni, kręciliśmy jeszcze wszystkie możliwe warianty wsiadania do windy. To były konkretne windy, na kilkadziesiąt osób, więc wsiadaliśmy trochę razem, potem same panie, potem panowie, a potem mieszanka w kilkunastu wersjach. Nie zliczę ile razy wsiadłem i wysiadłem, ale operator męczył nas co raz to nowymi powtórkami. Chciał mieć, jak to określił, „w chuj materiału do montażu".
CZYTASZ
Dwadzieścia pięć cytryn
ActionAntek, młody monter klimatyzacji z Warszawy, dostaje się do nietypowego programu rozrywkowego. Dwadzieścioro uczestników zostaje zamkniętych w kopalni, gdzie są zmuszeni do wypełniania różnych zadań. Z czasem zadania stają się coraz trudniejsze. Boh...