Obudziły mnie poranne rozmowy. O ile południe to poranek i o ile zegar nie kłamał. Kinia wciąż spała przy mnie, a ja miałem pomalowane paznokcie u jednej dłoni. Ciekawe, bardzo ciekawe. Mogłem śmiało założyć co najmniej kilka hipotez. To nie Kinia wysmarowała mnie pastą, tylko ktoś inny (teraz dołożył lakier). To Kinia wysmarowała mnie pastą, a paznokcie pomalował mi ktoś inny. Oraz: ktoś inny wysmarował mnie pastą i jeszcze inny ktoś poużywał sobie na moich paznokciach. Chyba nie najlepszy ze mnie detektyw, bo nic nie składało mi się w całość. Postanowiłem, że nic z tym nie zrobię. Kolor był właściwie ładny, jaskrawo zielony, może nawet fluorescencyjny, kto wie? Jak znowu padnie prąd, to będę robił za drogowskaz.
Oczywiście przez cały dzień słyszałem różne uprzejmości, docinki i sugestie, co jeszcze powinienem w sobie zmienić. Według niektórych ludzi trzeba w sobie coś zmieniać. Wizerunkowa stagnacja jest rodzajem umierania, przechodzenia na margines społeczeństwa, które oczekuje nieustannych pląsów wokół samego siebie. Kto nie opanuje tej sztuki ten zniknie. Stanie kiedyś przed lustrem i nic nie zobaczy.
A ja mam słabość właśnie do tej szarzyzny. Fryzura moja to po prostu maszynka nad wanną, pięć milimetrów i na kilka miesięcy spokój. Ciuchy tak, żeby nie rzucały się w oczy, jeans, podkoszulek, przy dostojniejszych okazjach coś lepszego. Pachnieć też nie muszę jakoś wybitnie. Jak wchodzę komuś na chatę, a potem przez kilka godzin naparzam wiertarką, tak że cały blok chodzi, to żadna perfuma tego nie przykryje. Przy randce to co innego, ale na co dzień mogę odpuścić. Pozwalam sobie jedynie na siłownię i tatuaże, bo jak kiedyś całkiem już zniknę, to w lustrze zamerda do mnie jamniczek i uśmiechnie się Lucy. Nie będę sam.
Najbardziej przeżywała moje pazurki Kaśka, co automatycznie stawiało ją w pierwszej linii podejrzanych.
– No weź se pierdolnij drugą łapę, bo jak debil wyglądasz – błagała mnie.
– A z dwiema będę wyglądał jak mędrzec?
' – Symetrycznie chociaż.
– To jeszcze u nóg bym musiał.
– Koniecznie! – cieszyła się.
Czasem zazdroszczę ludziom, których tak łatwo rozweselić. Wydaje mi się, że są zaprogramowani na radość. Nie zawsze współgra to z okolicznościami. W dodatku, gdy cały ten software zaczyna się sypać, to nie ma co z nich zbierać. Siedzą przybici, nie ruszą ręką czy nogą, pochlipują lub cichutko spoglądają w sufit. Źle znoszą smutek i nieco teatralnie wzywają cały świat do ściągnięcia z ich barków tej rozpaczy.
– A pomożesz? – zagadnąłem.
– Ale ja nie mam takiego lakieru.
– To zaraz zrobię wycieczkę po waszych kosmetyczkach i zobaczymy, która ma.
– Antuś, ty tam nic nie ruszaj lepiej – zaprotestowała Aga. – Znajdziesz jeszcze coś, czego nie zrozumiesz, i się wystraszysz.
– Ja mam różowy, chcesz? – nie dawała za wygraną Kaśka. – Cho, bo szkoda, żebyś taki dziwny łaził.
Pozwoliłem pomalować sobie drugą dłoń. Do Kaśki dołączyły jeszcze Julka z Natką. Wyszło niczego sobie, chociaż według mnie dwa różne kolory nieco się gryzły. Dziewczyny uspokoiły mnie, że tak można, że taka moda i że świetnie byłoby dorzucić jeszcze szminkę, podkład, cienie i parę innych rzeczy. Musiałem szybko uciekać do garów, bo za bardzo się nakręciły. Widać, że żywy manekin sprawiał im wiele frajdy.
Nie wiem kiedy to zleciało, ale zaraz zrobiła się osiemnasta i znowu siedzieliśmy w salonie. Tym razem nie spodziewałem się, by ktokolwiek odpadł, odszedł czy został wyrzucony. Naprawdę się nie spodziewałem. To był półmetek programu. Mogłem już wyciągać częściowe wnioski. Najważniejszy był na pewno taki, że od wewnątrz wyglądało to nieco nudnawo. Jak na razie nie było większych romansów, a przecież bywa, że w takich programach ludzie spółkują. Potem jest o czym pisać, rozmawiać, pokazywać. To się dobrze sprzedaje.
Może nie wszystko widziałem? Pomieszczenia są ciasne, ale jakby ktoś się uparł, to znalazłby sobie zaciszny kąt. Poziom wyżej były przecież dwa wolne pokoje. Tylko czy atmosfera nie jest zbyt przytłaczająca? Co innego siedzieć wygodnie na rajskiej wyspie, a co innego w mrocznej kopalni. Wydaje mi się, że organizatorzy popełnili tutaj mały błąd. Nie wzięli pod uwagę, że umizgi lubią romantyczne okoliczności przyrody. A tu ciasno, ciemno i głucho. I dlatego nudno. Liczyłem na to, że jutro zaczną się prawdziwe wyzwania.
Głos oznajmił nam to, co miał oznajmić, że wszyscy zjeżdżamy na kolejny poziom. Czwarty. A więc idealnie środek. Ciekawe na ilu metrach już jesteśmy? I jak głęboko zejdziemy? Chyba za dużo pytań sobie zadaję, muszę z tym walczyć.
Staliśmy przy drzwiach, gdy weszło dwóch gości z obsługi i tradycyjnie najpierw zabrali nasze bagaże. Dopiero później ruszyliśmy my. Jechaliśmy jak starzy wyjadacze. Nikt już nie krzyczał, nie piszczał, spokojnie wpatrywaliśmy się w ledowe słupki, które prawie nie dawały światła. Nachylenie torów nie było specjalnie duże. Momentami było trochę pod górkę, by za chwilę wagoniki z turkotem zasuwały w dół. Tak naprawdę trudno było się rozeznać w takich ciemnościach.
Czwarty poziom był kopią drugiego. Zresztą już wiedzieliśmy, że to jest ten sam sprzęt. W końcu dla widza to żadna różnica, a dla organizatorów wielka. Wyposażyć siedem poziomów czy dwa i przenosić. Wszystko kręci się wokół pieniądza. Pewnie za moment ekipa zabierze się za rozbiórkę trzeciego poziomu i przeniosą go na piąty. Muszą korzystać z windy, bo nie słyszałem, żeby poprzednio ktoś przejeżdżał obok nas, a to przecież całkiem spora przeprowadzka. Tłukliby się niemiłosiernie.
Zająłem to samo łóżko, co poprzednio. Tuż przy ścianie, bo miałem stąd dobry widok. Nie zdążyłem nawet wypakować swoich rzeczy, gdy nagle głos poprosił nas do salonu. Usiedliśmy wszyscy na sofie dość wyluzowani. W końcu była to kolejna doba dla nas, na nasze zabawy, więc zapędzono nas tutaj raczej z błahego powodu.
– Posłuchajcie uważnie – rozpoczął głos. – Cykl tego programu, to jeden dzień na zadanie i jeden dla was. Z przyczyn niezależnych od nas musimy zmienić tę formułę. Program przyspiesza, a więc dzisiaj będzie kolejne zadanie, jutro kolejne i tak do końca. Do siódmego poziomu. Zapraszamy do pokoju Agnieszkę. Na wszystkie wasze pytania będziemy odpowiadać tam.
Aga ruszyła do pokoiku nieco zmieszana. Nie tego się spodziewała. Nikt się tego nie spodziewał. Dlaczego zmienili plan? Moje podejrzenia nabrały pełniejszego kształtu. Byliśmy po prostu nudni, więc chcieli dodać programowi nieco dynamiki. Nie ma innej możliwości. Władowali w tę imprezę tyle kasy, a tu nic się nie dzieje. Trzeba było potraktować nas biczem.
Po Agnieszce do pokoju poszedłem naturalnie ja. Przemówiłem pierwszy, zanim głos się odezwał i przedstawił moje zadanie. Chciałem od razu zapytać o nurtującą mnie sprawę.
– Czy jesteśmy nudni? – zapytałem z udawanym oburzeniem.
– Co masz na myśli Antku?
– Skracacie program o kilka dni. Miało być czternaście, a będzie jedenaście jeśli dobrze liczę.
– Jakoś tak. Nie Antku, wasze zachowanie nie miało wpływu na tę decyzję. Są to przyczyny obiektywne, z którymi nic nie możemy zrobić.
– Kasy wam zabrakło?
– Czy możemy przejść do twojego zadania?
– Możemy.
– Doprowadź do szału Kasię. Spraw, by była na ciebie wściekła. Masz doprowadzić ją do furii, szaleństwa.
Czyli wszystko wraca do początku. Mają piętnaście osób na czwartym poziomie i niewiele czasu. Trzeba towarzystwo powolutku wykaszać. Niby jak mam zdenerwować kogoś kto jest zdenerwowany od urodzenia?
– Bardzo ma być zła? – zapytałem.
– Bardzo. I uważaj na siebie, bo może rzucać przedmiotami. Pamiętaj, że zawsze możesz wycofać się z programu.
– Pamiętam o tym.
CZYTASZ
Dwadzieścia pięć cytryn
AzioneAntek, młody monter klimatyzacji z Warszawy, dostaje się do nietypowego programu rozrywkowego. Dwadzieścioro uczestników zostaje zamkniętych w kopalni, gdzie są zmuszeni do wypełniania różnych zadań. Z czasem zadania stają się coraz trudniejsze. Boh...