Jak każdy człowiek mam się za co smażyć w piekle. Nie ustępuję w nikczemności, nie stoję ponad innymi ani lepiej mi z oczu patrzy. Miałem takie chwile, że pogardzałem drugim człowiekiem, tym słabszym, a to przecież miarą jest człowieczeństwa. Miałem chwile, w których pławiłem się swoją władzą nad potrzebującym.
Pamiętam jak wpadło mi dodatkowe dwa koła. Klient był zadowolony, bo jakąś trudną robotę mu zrobiłem i mnie extra wynagrodził. Nie miałem wtedy pomysłu, co z tą kasą zrobić i coś mnie ruszyło; tam w środku. Wieczorem odpaliłem komputer i wszedłem na stronę, gdzie się różnym ludziom pomaga. I niby w odruchu serca pomogłem, ale przecież najpierw musiałem wrzucić na szalę czyjś ból i ocenić gdzie moja pomoc bardziej się przyda.
Czy pomóc Marcinowi, któremu cukrzyca odbiera wzrok? Nie pomogłem, cukrzyca i tak go dojedzie. Czy pomóc czteroletniej Marysi, która walczy z guzem mózgu? Nie pomogłem, glejak słabo rokuje. A te wszystkie dzieciaki, na które trzeba dziesięć baniek zebrać? Jeszcze czego! Chciałem zobaczyć efekt mojej pomocy, a nie wrzucać w studnię bez dna. A może każdemu po trochę? Nie, lepiej centralizować pomoc.
Wybrałem samotnego ojca, Dawida, któremu pociąg odrąbał dwie nogi. Potrzebna była proteza, a brakowało już niewiele. Była nadzieja, że chłopak dźwignie się z tego koszmaru i ogarnie. Zważyłem czyjś los na własnej, zdezelowanej moralnie szali. Jakim jestem człowiekiem i kto mnie osądzi?
Tutaj, kilkaset metrów pod ziemią, oceniali nas niewidzialni sędziowie. To oni wymyślali nam zadania, to oni pociągali za sznurki, a my tańczyliśmy w ich spektaklu.
Poranek, który nadszedł, był właśnie takim teatrzykiem. Od razu można było odgadnąć, kto jeszcze nie zaliczył zadania. Z każdą minutą robiło się coraz goręcej, a czas nie planował postojów. Siedzieliśmy w dżungli, z Sebą i Krystkiem, którzy też już ogarnęli swoje tematy i świetnie się bawiliśmy. Mieliśmy nawet popcorn.
Nie bardzo umiałem odgadnąć jakie zadania dostali inni, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Nie próbowałem tego analizować, żeby nie popsuć sobie zabawy. Tomek wciąż nagabywał Julkę. Julka siedziała na sofie. Spokojnie piłowała pazurki, tuż obok była Patrycja, z którą rozmawiała, a nad nimi stał Tomek, którego obie olewały.
– Po jądra ci włożę...w dupę...a potem wyciągnę. I znowu włożę. I znowu wyciągnę – mówił beznamiętnie Tomek, totalnie wypalony, bo gadał tak już dobrych kilkanaście minut.
– Aha, spoko – odpowiadała, w ogóle nie patrząc w jego kierunku, Julka.
– W ucho ci włożę!
– Wiadomo, pewnie by wlazł – rzuciła spokojnie.
Seba zachichotał i pochylił się do mnie.
– Dojebała mu, nie?
– Celne trafienie – przytaknąłem.
Tomek był już wyraźnie sfrustrowany. Spojrzał na nas przelotnie, jakby zdawał sobie sprawę z obecności widzów. Nie wiem tylko czy dodawało mu to otuchy czy wręcz przeciwnie – paraliżowało lub drażniło. Nagle okrążył kanapę i stanął tuż za Julką. Rozpiął rozporek, wyciągnął fiuta i zamerdał jej koło ucha.
– Zapakować pani? – zagadnął, ale Julka w ogóle tego nie widziała.
– Zaraz odezwie się głos i po zawodniku – powiedział cicho Krystek. Sam też tak myślałem, bo zachowanie Tomka podchodziło pod kilka punktów regulaminu. Ale Seba był innego zdania.
– Puszczą to. Nic przecież jej nie robi.
Jak na zawołanie Tomek zaczął dotykać Julkę po włosach, penisem oczywiście. Julka odwróciła powoli głowę i dostrzegła, co się dzieje.
CZYTASZ
Dwadzieścia pięć cytryn
ActionAntek, młody monter klimatyzacji z Warszawy, dostaje się do nietypowego programu rozrywkowego. Dwadzieścioro uczestników zostaje zamkniętych w kopalni, gdzie są zmuszeni do wypełniania różnych zadań. Z czasem zadania stają się coraz trudniejsze. Boh...