JaydenWparowałem do swojego pokoju i z hukiem zatrzasnąłem za sobą drzwi. To się, kurwa nie działo naprawdę, nie mogło...
Trzy lata przygotowywania do turnieju, treningi po kilka a czasem nawet kilkanaście godzin tygodniowo, codzienne bieganie o piątej rano, aby utrzymać kondycję i wszystko to trafił jasny szlag przez jedną, niezdarną idiotkę.
- Jay? - Po drzwiach od mojego pokoju rozległo się ciche pukanie.
- Wypierdalaj stąd, Scott! Nie mam teraz ochoty na towarzystwo - odkrzyknąłem, kiedy przez wciąż zamknięte drzwi od pokoju, bez problemu rozpoznałem głos mojego najlepszego przyjaciela.
Jacob, najwyraźniej jednak nic sobie z tego nie robił, ponieważ dosłownie sekundę później, jak gdyby nigdy nic, po prostu wpakował mi się do środka.- Mamy problem...- wymamrotał, rzucając mi krótkie spojrzenie, a zaraz potem momentalnie opuścił wzrok w podłogę. Jego dłonie były schowane do kieszeni niebieskich jeansów, ale pomimo to, i tak nie umknęło mojej uwadze, że przez cały ten czas, na zmianę zaciskał i rozluźniał palce.
- No, co ty, kurwa, nie powiesz?! - zadrwiłem, prychając wściekle pod nosem. - Mój stary mnie przecież zabije, jeśli nie pojawię się jutro u niego w gabinecie z tym pucharem.
Scott odchrząknął nerwowo, a potem wyciągnął prawą dłoń z kieszeni i podrapał się w tył głowy. Zmierzwił sobie przez to trochę te swoje wiecznie idealnie wystylizowane blond włosy, ale o dziwo, w ogóle go to nie obeszło, chociaż na punkcie swojej fryzury miał zwykle prawdziwego pierdolca.
- Nie o to chodzi - rzucił, machając obojętnie ręką, jednak, kiedy spostrzegł, jak bardzo mnie tym wkurwił, od razu wyszczerzył zęby w przepraszającym uśmiechu. - To znaczy, o to też, ale...- zaczął się głupio tłumaczyć, po czym skrzywił się tak bardzo, jakby bolało go na samą myśl o tym, co jeszcze musi mi powiedzieć.
- No mów wreszcie - rozkazałem, obrzucając kumpla ponaglającym spojrzeniem.
Jacob przełknął ślinę, a następnie złapał w dłonie sznurki od kaptura swojej sportowej bluzy i zaczął je nerwowo przeplatać pomiędzy palcami.
No ja pierdolę, w takim tempie, to do jutra nie dowiem się o co chodzi.
- Obawiam się, że będziesz musiał iść do tej nowej i... nie wiem - znów podrapał się nerwowo w kark - przeprosić ją za to, co powiedziałeś, albo powiedzieć, że nic się nie stało, czy coś takiego...
No to jest chyba jakiś pieprzony żart. Laska już na samym wejściu rozpierdoliła mi puchar, na który pracowałem przez całe trzy lata, a ja mam ją teraz jeszcze przepraszać za to, że kazałem jej zniknąć mi z oczu. Niedoczekanie.
- Czy ty się przypadkiem nie zamieniłeś na rozumy z Walkerem? - parsknąłem, jak zwykle wspominając w takich sytuacjach tego idiotę Dana Walkera - mojego największego rywala w walce o miejsce w klubie ligi okręgowej. Jacob spiął się pod moim wściekłym spojrzeniem i zrobił taką minę, jakby już miał zamiar rzucić we mnie czymś równie podłym, ale ostatecznie wypuścił tylko powietrze z ust i pokręcił przecząco głową.
- Przed chwilą rozmawiałem z twoją siostrą... - zaczął ostrożnym tonem.
- No i? - odparłem drwiąco. - Ja z nią rozmawiam każdego dnia i jakoś nie robię z tego wielkiego wydarzenia...
Jacob wywrócił z irytacją oczami a następnie kilka razy przetarł dłońmi po zmęczonej twarzy.
- Gdybyś na nią leciał, to pewnie byś robił z tego wielkie wydarzenie - burknął ściszonym głosem, na co aż zaśmiałem się w środku. Jacob i Gina już od ponad roku biegali za sobą jak jakieś dwa zakochane, ale też trochę wystraszone dzieciaki, przez co ciągle jeszcze nie mogli się dogonić. - Ale, dobra, do rzeczy - odchrząknął, po czym wyprostował się jak struna. - Chodzi o to, że twoja siostra powiedziała mi, że ta nasza nowa współlokatorka, nazywa się Alison Sullivan - oświadczył twardo, na co ja rozłożyłem tylko z konsternacją ręce i uniosłem ponaglająco brwi, wyczekując jakichś wyjaśnień.
CZYTASZ
PRAWDA CZY WYZWANIE
Novela JuvenilAlison Sullivan rozpoczyna swój pierwszy rok studiów na uniwersytecie w Manchesterze. Dziewczyna przeprowadza się do domu studenckiego niedaleko swojej uczelni, gdzie jak się okazuje, mieszka również syn rektora Jayden Lewis - chłopak, który za wsze...