9

101 4 18
                                    


- Nic Pani nie jest? - zapytał.

- Nie, nie. Najmocniej przepraszam. - mężczyzna podał mi rękę i pomógł mi wstać.

- Nic nie szkodzi, tylko następnym razem wystarczy podejść i zagadać, nie trzeba od razu tak na mnie lecieć. - zażartował, co mnie zirytowało. Drugi dzień tu jestem, a już jakiś chłopak z wybujałą wyobraźnią będzie mi gadał głupoty. Za kogo on się uważa?

Mężczyzna zdecydował się odejść, prawdopodobnie widząc, że wcale nie było to zabawne. Spojrzałam na niego, wyglądał młodo, brzmiał też tak, jakby był w moim wieku. Był wysoki i ubrany dość luźno, spodnie i sweter. 

- Dlaczego mężczyźni tacy są? - przewróciłam oczami i ruszyłam dalej. 

Na miejscu przywitało mnie drzewko, miało jeszcze trochę pomarańczowych iści, które leżały również na ziemi. Krajobraz wyglądał bajecznie, tak jak cztery lata temu. Było tu przepięknie, mimo tego, że miasto przez te cztery lata zdążyło się dość mocno rozbudować.

Hektor nagle znów coś wywąchał, ale nie potrafił wskazać konkretnego miejsca, więc musiałam sama się tu rozejrzeć. Spojrzałam na drzewo z bliska. Przypomniało mi się, gdy chłopak zawisł do góry nogami, patrząc do mojego szkicownika.

Patrząc tak na gałąź zauważyłam kolejną z kopert, była przywiązana sznurkiem do jednej z mniejszych gałązek. No więc musiałam się tam najprawdopodobniej jakoś wspiąć. 

- No to świetne zadanie...- przewróciłam oczami i rozpoczęłam wspinaczkę.

Pies stał pode mną, jakby chciał mnie złapać, gdybym miała spaść. Problem był taki, że jak spadnę, to pies mnie raczej nie uratuje.

Wdrapałam się na dużą gałąź i usiałam na niej, aby chwilkę odpocząć, po czym wstałam i zaczęłam sięgać po list. Wzrost trochę mi to utrudniał i nie udało mi się go ściągnąć. Więc musiałam stanąć na mniejszej z gałęzi, żeby być choć trochę bliżej koperty. 

I udało mi się zdjąć list, jednak w tym samym momencie usłyszałam łamanie się gałęzi i zleciałam na dół. Wbrew pozorom, wcale nie było to nie wiadomo jak wysoko, aczkolwiek trochę bolało, mimo małej górki liści na ziemi. Bolała mnie cała ręka, na którą upadłam, miałam też obdarte kolana i przecięłam sobie skórę na policzku zahaczając o gałązkę po drodze. 

- Zamorduję go! Jak tylko go zobaczę. - podniosłam się do siadu, cała obolała.

Hektor podbiegł do mnie i zaczął lizać mnie po twarzy, przez co policzek zaczął mnie strasznie szczypać. 

- Już, już Hektor. - zaczęłam się śmiać, mimo bólu, który czułam. Powoli wstałam i postanowiłam po prostu pójść do domu i zostawić resztę podchodów na jutro.

Po drodze natrafiłam na lokal na sprzedasz i zaczęłam się zastanawiać. Mogłabym sama coś otworzyć, ale co? Dałabym w ogóle sobie rade? Pewnie drogi ten lokal, nie stać mnie. Jednak szybko opuściły mnie takie myśli.

Udałam się jeszcze po drodze do sklepu i spotkałam tak Janosza. 

- Cześć Boka! - przywitałam się podchodząc do niego.

- O Y/N! - uśmiechnął się, po czym jego mina się zmieniła, na coś bardziej w stylu "Piorun cię strzelił?"  

- Spadłam z drzewa. - wytłumaczyłam.

- Spadłaś z drzewa? - zaczął się śmiać. - Czy to sprawka Czonakosza?

- No a kto inny daje kopertę na jakąś gałąź, jeszcze tak wysoko jak się da? 

Chłopak śmiał się jeszcze bardziej, ja też się zaśmiałam, ale żarty żartami, a rączka boli. Było to coś w rodzaju śmiechu przez płacz, jednak Boka miał niezły ubaw, przez te lata może mu przybyło poczucia humoru. 

Kupiłam parę rzeczy, pożegnałam się z przyjacielem i ruszyłam w stronę swojego domu, wraz z Hektorem. Droga się strasznie ciągnęła, szłam bardzo wolno.  Coś mnie niepokoiło i to nie był ból wszystkiego, coś było nie tak. 

Co chwilę się obracałam, czułam się dość niepewnie. Miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie. Przywołałam Hektora, żeby szedł bliżej mnie, tak czułam się o wiele lepiej, wiedząc, że pies mnie ewentualnie obroni.

Na całe szczęście doszłam bezpiecznie do domu, nie rozumiałam dlaczego się tak dziwnie czułam. Zamknęłam drzwi na klucz, upewniając się dwa razy. Postanowiłam wyjść na balkon i się rozejrzeć, chciałam zobaczyć czy nie ma tam nic niepokojącego.

Tak też zrobiłam, wyszłam na balkon. Rozejrzałam się, nic nie przykuło mojej uwagi, poza jedną rzeczą. Ktoś chodził po placu, wokół domu. Nie widziałam go dokładnie, bo było ciemno, ale był to mężczyzna. 

Podwórko domu wyglądało teraz o wiele lepiej, musiał je upiększyć przez cały ten dzień. Wyłożył z jakiegoś kamienia dróżkę do domu i zbudował coś w stylu szopy? Bardziej to przypominało budę dla psa. Po za tym zagrabił liście, które wleciały tam z pobliskich drzew.

Czy to nie ja jestem tą niepokojącą babką, co się patrzy na każdy twój ruch? Możliwe, chciałam wiedzieć co się dzieje z placem. Przykro mi się robiło patrząc na to, moje dzieciństwo, mój plac, bo przecież byłam Panią Kapitan. Wszystko poszło się walić, bo jakiś jegomość postanowił sobie wybudować tam domek. 

Ile ja bym dała, aby móc mieszkać w tym domu...

-------------

778 słów!

Przepraszam, ale rozdziały będą bardzo rzadko :[ 

Dopiero dzisiaj się postanowiłam zabrać za tą książę, po prostu nie mam czasu. 

Mimo wszystko mam nadzieję, że się podobał rozdział!!!

Sugestie i pomysły na zdarzenia mile widziane ;]

<3

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 03 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Ostatni taniec [Czonakosz x reader]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz