◇ 10 cz. 1 ◇

462 18 0
                                    

Arnold, starszy brat Lauren, ma dziś urodziny. Z tej okazji urządził u siebie skromną domówkę, na którą zostałam zaproszona. To nic niezwykłego — tylko kilka gości, muzyka puszczana z laptopa i rozdawanie prezentów. No, można jeszcze do tego wliczyć sugestywne spojrzenia rodziców, którzy najwyraźniej myślą, że ja i Ar ze sobą kręcimy, co oczywiście prawdą nie jest. Tak jednak jak w przypadku Setha, i teraz tłumaczenie się wydaje mi się bezcelowe, bo mama i tata, tak czy siak, będą wierzyć w swoje imaginacje. Co prawda Ar ma po mnie podjechać i zabrać mnie do siebie, ale wynika to tylko i wyłącznie z faktu, że nie mam innego sposobu na dojazd. Zdaniem rodziców zdradzają mnie też pewnie obfite rumieńce, których za nic w świecie nie mogę się pozbyć. No cóż, najwyżej będą imitować chorobliwy nadmiar pudru na policzkach.

Z braku lepszych opcji ubieram się w czarną sukienkę, z której zawsze rezygnowałam, bo kiecka podwija mi się nieco przy chodzeniu. Nie mam jednak serca wyjść w spodniach, bo to ważna okazja, której nie mogłam się doczekać. Tak więc, mimo że moja pewność siebie w tej sukience nieco spada, nie zdejmuję jej, przeglądam się w lustrze i stwierdzam, że nawet nie wyglądam w niej tak grubo, jak wcześniej sądziłam. Kreacja utrzymuje się na grubych ramiączkach i ma niewielki dekolt w kształcie serca, co oznacza, że przed odsłonięciem (oprócz tyłka) nie muszę chronić także biustu. Uznaję to za mały sukces.

Maluję się dość wyraziście w porównaniu z makijażem, jaki zwykle nakładam do szkoły. Wszystkie niedoskonałości (na twarzy, bo oponka musi radzić sobie sama) przykrywam podkładem, robię sobie kreski i cieniuję powieki, a na koniec przejeżdżam po ustach czerwoną szminką, którą kupiłam specjalnie na tę okazję, i stwierdzam, że jestem gotowa.

Już mam wychodzić ze swojego pokoju, kiedy przypominam sobie o najważniejszym. Podchodzę do plecaka i z jednej z kieszonek wygrzebuję złoty naszyjnik z zawieszką w kształcie słońca. Nie zakładam go na szyję, tylko chowam do torebki, zaraz obok szminki, i ruszam do przedpokoju. Ostatnim, o czym teraz myślę, jest tłumaczenie się rodzicom, dlaczego mam na sobie biżuterię, którą sprzedałam tydzień temu „obcemu" facetowi.

Wkładam czarne balerinki, poprawiam pasek torebki i ostatni raz przeglądam się w lustrze, zastanawiając się, kiedy rozpuszczone włosy zaczną przypominać ptasie gniazdo.

— Będę już wychodzić! — informuję donośnym głosem.

Nie muszę długo czekać, aż mama i tata pojawią się w wejściu do salonu. Mogłam się domyślić, że będą ciekawi, dlaczego ja, praktycznie odludek, nagle postanowiłam gdzieś wyjść, a przy tym wcale nie narzekam.

— O której wrócisz? — pyta tata, mierząc mnie od stóp do głów. Jestem pewna, że właśnie się zastanawia, czy powinien mi powiedzieć, że ładnie wyglądam, czy kazać mi się iść przebrać w coś, co zasłaniałoby trochę więcej.

Zastanawiam się przez chwilę. Nie mam pojęcia.

— Powiedzmy, że...

— Masz czas do północy, Kopciuszku — przerywa mi mama i uśmiecha się tak jak tata, a więc z powątpiewaniem. Mam wrażenie, że oboje myślą, że zgubię się w domu Lauren i nie zdążę wrócić na czas. — Baw się dobrze.

Odwzajemniam uśmiech i zerkam na wyświetlacz telefonu. Zbliża się dwudziesta, więc powinnam być w stałej gotowości do wyjścia. Całe szczęście, że do przygotowań usiadłam od razu po szkole — dzięki temu ominęło mnie przynajmniej niewyrobienie się z czymś.

Razem z rodzicami nasłuchuję, jak kolejne samochody to zbliżają się do naszego domu, to się spod niego oddalają. Nie słyszę żadnego, który parkowałby obok auta taty na podjeździe, choć nie powinno mnie to dziwić, bo nie ma jeszcze ósmej.

Burza w jego oczach ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz