VIII

59 8 18
                                    


Na nasze szczęście w ciągu kolejnego kwadransa do Nadbrzeża dotarli, wspominani wczoraj przez Kruka, ludzie Diany. Nie mieli prawa spodziewać się tego co zastali, a cała plejada emocji rysowała się na twarzy każdego z nich. Byli wstrząśnięci, ale w przeciwieństwie do nas, nie trwali w tym cholernym odrętwieniu, które nie pozwalało nam dotychczas podjąć żadnych sensownych kroków.

W ciągu niespełna pół godziny powstał prowizoryczny plan działania: rozdzieliliśmy pomiędzy nas część zapasów, które się ostały, sprawdziliśmy ile aut nadaje się do użytku i zabraliśmy się za chowanie zmarłych.

Mogliśmy ich zostawić i uciec, bo im prawdopodobnie nie robiło to już absolutnie żadnej różnicy, ale wszyscy czuliśmy, że byłoby to po prostu niewłaściwie.

Z ponad trzystu osób zamieszkujących Nadbrzeże, z masakry ocalało niespełna dwadzieścioro. Co razem z razem z ludźmi Diany dawało niecałe czterdzieści par rąk do pracy.

Ale jaka to była praca.

Pozwolę sobie darować szczegóły. Powiem tylko, że wykopaliśmy kilkanaście zbiorowych grobów i była to zdecydowanie najgorsza robota, jaka kiedykolwiek mnie w życiu spotkała.

Zajęło nam dobre kilka godzin i kiedy wreszcie udało nam się wszystkie je zasypać, czystym przypadkiem spotkałam się z Dylanem nad jednym z nich.

– To jest jakiś horror – odezwał się.

Był przerażony. Widziałam to w jego oczach. Mimo wszystko Dylan nie był nigdy złym człowiekiem.

– Wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? – rzuciłam.

Widziałam kątem oka, że Dylan nawet na sekundę nie spuszczał ze mnie wzroku. Za to ja uparcie gapiłam się w świeżo usypaną ziemię przed nami.

– Pamiętasz jak Matka i reszta sztabu szkoleniowego opowiadali nam, że to buntownicy są potworami – ciągnęłam – że jedyne co potrafią to siać zniszczenie i nic nie są warci?

Nie musiał odpowiadać, wiedziałam, że pamiętał.

– To wcale nie oni są potworami – westchnęłam – tylko my.

Oderwałam wreszcie wzrok od ziemi i spojrzałam na niego. Rozumiał, co miałam na myśli, ale ktoś musiał wreszcie powiedzieć to na głos.

I tym kimś mogłam być ja.

– To my im to zrobiliśmy Dylan – oznajmiłam – ja, ty i cała reszta...

Wtedy gdzieś za naszymi plecami rozległo się stopniowo narastające buczenie silnika. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy zbliżający się drogą motocykl. Siedziały na nim dwie postaci.

Mimowolnie spojrzałam w górę. Niebo nad nami zrobiło się szare i pochmurne, więc byłam niemal pewna, że zbierało się na deszcz. Dosłownie i w przenośni.

Motor zatrzymał się obok nas z piskiem opon. Pojazd prowadziła niższa, bardziej filigranowa z osób. Natomiast wyższa i potężniej zbudowana postać, pośpiesznie zsiadła i zaczęła zdejmować kask.

Wiedziałam dobrze kto to.

Mino przypatrywał się nam z wyrazem autentycznego szoku malującego się na jego twarzy.

– Co tu się stało? Gdzie są wszyscy? – wypalił.

I co on tu robi? Zdawało się mówić jego spojrzenie, gdy zatrzymało się na Dylanie. Tamten tylko uniósł ręce w pojednawczym geście.

Wojna w kolorze WiśniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz