Na nasze szczęście w ciągu kolejnego kwadransa do Nadbrzeża dotarli, wspominani wczoraj przez Kruka, ludzie Diany. Nie mieli prawa spodziewać się tego co zastali, a cała plejada emocji rysowała się na twarzy każdego z nich. Byli wstrząśnięci, ale w przeciwieństwie do nas, nie trwali w tym cholernym odrętwieniu, które nie pozwalało nam dotychczas podjąć żadnych sensownych kroków.
W ciągu niespełna pół godziny powstał prowizoryczny plan działania: rozdzieliliśmy pomiędzy nas część zapasów, które się ostały, sprawdziliśmy ile aut nadaje się do użytku i zabraliśmy się za chowanie zmarłych.
Mogliśmy ich zostawić i uciec, bo im prawdopodobnie nie robiło to już absolutnie żadnej różnicy, ale wszyscy czuliśmy, że byłoby to po prostu niewłaściwie.
Z ponad trzystu osób zamieszkujących Nadbrzeże, z masakry ocalało niespełna dwadzieścioro. Co razem z razem z ludźmi Diany dawało niecałe czterdzieści par rąk do pracy.
Ale jaka to była praca.
Pozwolę sobie darować szczegóły. Powiem tylko, że wykopaliśmy kilkanaście zbiorowych grobów i była to zdecydowanie najgorsza robota, jaka kiedykolwiek mnie w życiu spotkała.
Zajęło nam dobre kilka godzin i kiedy wreszcie udało nam się wszystkie je zasypać, czystym przypadkiem spotkałam się z Dylanem nad jednym z nich.
– To jest jakiś horror – odezwał się.
Był przerażony. Widziałam to w jego oczach. Mimo wszystko Dylan nie był nigdy złym człowiekiem.
– Wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? – rzuciłam.
Widziałam kątem oka, że Dylan nawet na sekundę nie spuszczał ze mnie wzroku. Za to ja uparcie gapiłam się w świeżo usypaną ziemię przed nami.
– Pamiętasz jak Matka i reszta sztabu szkoleniowego opowiadali nam, że to buntownicy są potworami – ciągnęłam – że jedyne co potrafią to siać zniszczenie i nic nie są warci?
Nie musiał odpowiadać, wiedziałam, że pamiętał.
– To wcale nie oni są potworami – westchnęłam – tylko my.
Oderwałam wreszcie wzrok od ziemi i spojrzałam na niego. Rozumiał, co miałam na myśli, ale ktoś musiał wreszcie powiedzieć to na głos.
I tym kimś mogłam być ja.
– To my im to zrobiliśmy Dylan – oznajmiłam – ja, ty i cała reszta...
Wtedy gdzieś za naszymi plecami rozległo się stopniowo narastające buczenie silnika. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy zbliżający się drogą motocykl. Siedziały na nim dwie postaci.
Mimowolnie spojrzałam w górę. Niebo nad nami zrobiło się szare i pochmurne, więc byłam niemal pewna, że zbierało się na deszcz. Dosłownie i w przenośni.
Motor zatrzymał się obok nas z piskiem opon. Pojazd prowadziła niższa, bardziej filigranowa z osób. Natomiast wyższa i potężniej zbudowana postać, pośpiesznie zsiadła i zaczęła zdejmować kask.
Wiedziałam dobrze kto to.
Mino przypatrywał się nam z wyrazem autentycznego szoku malującego się na jego twarzy.
– Co tu się stało? Gdzie są wszyscy? – wypalił.
I co on tu robi? Zdawało się mówić jego spojrzenie, gdy zatrzymało się na Dylanie. Tamten tylko uniósł ręce w pojednawczym geście.
CZYTASZ
Wojna w kolorze Wiśni
Science FictionTom II Kontynuacja "Miasta w kolorze Wiśni". UWAGA SPOJLERY W OPISIE Plan, który Wiśnia miała na swoje życie, legł w gruzach. Nie było w nim nic o ucieczce z Miasta, brataniu się z buntownikami, ani tym bardziej o otwartej wojnie z Humanoidami. Nies...