Musiało być już dobrze po północy, z całej naszej trójki, jak dotychczas, tylko Kris zdołał się nieco zdrzemnąć. Jednak nie był to dobry sen. Temperatura jeszcze mu urosła, a jedynym co miałam mu, w takich warunkach, do zaoferowania były zimne kompresy.

Nie wyglądało to, więc zbyt wesoło.

Mino wciąż ślęczał nad radiostacją, która okazała się znacznie bardziej uszkodzona, niż na pierwszy rzut oka, się wydawało. Podejrzewałam, że nie była to wina tylko i wyłącznie deszczu, ale też i nasza, bo nieźle przecież ją wytrzepaliśmy w czasie naszej przeprawy. Mino miał z nią dużo więcej kłopotu, niż się zapowiadało.

Niech to wszystko szlag.

– Nie wygląda to za dobrze, co Wiśnia? – odezwał się Kris, gdy po raz kolejny przypadkiem go obudziłam, zmieniając okład.

Westchnęłam głośno.

I co ja mu niby mam powiedzieć?

– Mocno średnio – rzuciłam cicho, unikając jego wzroku.

– Myślisz, że z tego wyjdę?

– Nie jestem wróżką, Kris –westchnęłam.

Niemal od razu pożałowałam tych słów, widząc jego zrozpaczoną minę.

– Ale no mógłbyś, bo zaczynałam cię nawet lubić – dodałam szybko, posyłając mu słaby uśmiech.

Kris zaśmiał się cicho w odpowiedzi.

– Rozumiem, że to jest już jakieś osiągnięcie? – odparł.

Oj i to nawet nie wiesz, jak wielkie.

– Można tak to ująć – odparłam łagodnie –a teraz najlepiej będzie, jak się jeszcze trochę prześpisz.

– Przed chwilą śniła mi się zorza polarna – wypalił – widziałaś ją kiedyś?

Zastanowiłam się przez chwilę. Nie dość, że mało kiedy zwracałam na takie rzeczy uwagę, to jeszcze, dosłownie nienawidziłam zimna. Zatem unikałam jak ognia wszelkich zadań, wymagających podróży daleko na północ.

– Raczej nie – odparłam.

– Jak byłem bardzo mały, mama zabrała na mnie na wycieczkę – ciągnął Kris z nieco nieobecnym wyrazem twarzy – nie wiem gdzie dokładnie, ale musieliśmy być daleko na północy. Niemiłosierny ziąb, a zaspy dwa razy większe ode mnie. Którejś nocy mama mnie obudziła, powtarzając w kółko, że koniecznie muszę coś zobaczyć. I gdy wyszliśmy przed dom. Okazało się, że całe niebo mieniło się tysiącem barw...

Kris zamknął oczy, jakby myślami wracał do tamtych dni.

– Tego nie da się opisać Wiśnia, to trzeba po prostu zobaczyć – odezwał się znowu po chwili.

Uśmiechnęłam się sama do siebie. Miałam wrażenie, że Kris był typem człowieka, który potrafił się zachwycić dosłownie czymkolwiek. I to tak szczerze, z całego serca.

– Podejrzewam – odparłam, chyba niezbyt przekonująco.

– Mama powiedziała mi wtedy, że nigdy w życiu, nie zobaczę już niczego piękniejszego – dodał.

– I co? Miała rację? – spytałam ciekawsko.

Kris zamyślił się na chwilę, wpatrując się przez kilka długich sekund w sufit. W końcu z powrotem spojrzał na mnie.

– Do pewnego czasu myślałem, że tak, a potem okazało się, że jednak się myliła – powiedział cicho.

Nie wypytywałam go dalej, bo nie chciałam wchodzić w dalszą niepotrzebną prywatę. Rzuciłam tylko, żeby spróbował się zdrzemnąć, a sama postanowiłam pójść do Mino.

Wojna w kolorze WiśniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz