XXIX

49 6 11
                                    

Od autorki: długo zastanawiałam się czy wrzucać finał fragmentami, gdyż jest on dość długi, uznałam jednak, że byłoby to chyba odrobinę niemiłe z mojej strony xD tak przerywać akcję w połowie. Zatem zapraszam.

Uwaga: ten rozdział ma ponad 30 stron, został podzielony wyłącznie, żeby ułatwić czytanie - więc w dość przypadkowym miejscu należy go czytać razem z kolejnymi


Godzinę później, wciąż tkwiłam w tym samym magazynie. Z tą tylko różnicą, że Kruk jakiś czas temu odmeldował się, żeby zająć swoją pozycję. Natomiast Oksana razem ze swoimi ludźmi, uzbrojonymi w koktajle Mołotowa i naprędce sklecone ładunki wybuchowe, wyruszyła w kierunku posterunku policji Dzielnicy Zachodniej, dosłownie kwadrans wcześniej.

Zostałam tylko ja i tych dwudziestu nieszczęśników, którzy postanowili mi towarzyszyć. Kobiet i mężczyzn, starszych i młodszych. Wszyscy byli tu z własnej woli, chcieli zaryzykować, żeby zapewnić kolejnym pokoleniom życie w lepszym świecie.

Musiałam przyznać, że podziwiałam poświęcenie każdego z nich z osobna. Bynajmniej nie podobała mi się rola dowódcy, którą chcąc nie chcąc mi przydzielono. Całe życie pracowałam solo, lub maksymalnie z trzema osobami, a teraz miałam pod sobą całą zgraję ludzi. To, że czułam się nieswojo, to zdecydowanie za miało powiedziane. Raz po raz zerkałam nerwowo na zegarek. Jednak czas zdawał się płynąć dużo wolniej, niż zazwyczaj.

– Skopiemy im dupy, pani kapitan – zapewnił stojący obok mnie Derek.

Skrzywiłam się słysząc to określenie, ale Derek był mężczyzną o posturze niedźwiedzia, wyższym ode mnie o dwie głowy i ważącym zapewne dwa razy więcej, więc odczuwałam przed nim na tyle respektu, żeby w porę ugryźć się w język.

Najpierw dało się słyszeć w oddali wybuch. Przez następnych kilka minut nie działo się właściwie nic więcej, a potem w Mieście odezwały się chyba wszystkie możliwe syreny. Ich wycie, w połączeniu ze służbami porządkowymi, sunącymi przez ulice na sygnale, tworzyły ogłuszającą kakofonię dźwięków.

– Zaczęło się – mruknęłam.

Posłałam Derekowi porozumiewawcze spojrzenie.

Czas ruszać.

Mężczyzna ryknął na pozostałych, żeby oszczędzić mi zdzierania własnego głosu i już po chwili cała nasza grupa, zaopatrzona w różnoraką broń palną, oraz wszelkiego rodzaju pałki i maczety, wysypała się z budynku magazynu, wprost na ulicę.

Nie było sensu dłużej ukrywać się z naszymi zamiarami.

Przez plecy przewieszony miałam ręczny karabin maszynowy, który dostałam od Dylana, niejako w spadku po Dianie. Można by wiele rzeczy o tejże kobiecie powiedzieć, ale jej kolekcja broni robiła wrażenie. Zwłaszcza, że wszystkie egzemplarze były jak najbardziej sprawne i w pewien sposób zadziwiające. Nie zrozumcie mnie źle, gdy byłam na usługach Matki pracowałam z najnowocześniejszą istniejącą bronią, ale jak na warunki polowe egzemplarze Diany, były po prostu fenomenalne. Moja nowa zabawka nie należała do wyjątków, miała dużo lżejszą konstrukcję niż typowe karabiny, co było jego niebywałą zaletą, a mimo to pod innymi względami nie ustępowała tym standardowym. O biodro obijała mi się jeszcze dodatkowo solidna pałka, której zamierzałam, w razie konieczności, użyć bezpośrednim starciu. Ekwipunku dopełniał niewielki pistolet, który wsunęłam do kabury przyczepionej do skórzanego paska, owiniętego wokół mojego uda.

Zamieszki wybuchły w całym Mieście i przybierały na sile z każdą upływającą minutą.

Nie uwierzycie, dołączyli się do nas zwykli ludzie – informował Lucek, na ogólnodostępnym kanale przez który mieliśmy się ze sobą kontaktować – i z każdą chwili jest ich coraz więcej!

Wojna w kolorze WiśniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz