3. Uciekaj stamtąd

13.8K 750 801
                                    


Nie otwieraj. W środku krew.

Spore pudełko leżało na najwyższej półce w lodówce. Gapiłam się na nie przez kilka dobrych chwil. Komunikat napisany zgrabnym, pochyłym pismem na przyczepionej kartce napawał mnie obrzydzeniem.

Mój nowy, tymczasowy współlokator najwyraźniej oprócz bycia bałaganiarzem i chamem okazał się też słabym żartownisiem.

Zamknęłam drzwi lodówki i przygotowałam sobie jedzenie. Pilnowałam, żeby dobrze zacząć ten dzień. Kawa, śniadanie, dzień doberek z dwoma emotikonami buziaczków od Daniela. Klasyk.

Tylko raz zerknęłam przelotnie przez rozwarte drzwi do wnętrza sypialni Milana, gdy przechodziłam obok. Leżał na łóżku inaczej rozłożony niż wczoraj, ale zdawało się, że pogrążony w tak samo głębokim śnie.

Na klatce wpadłam zaś na sąsiada Lorenzo. Wracał z bagietką pod pachą i paczką świeżych winogron.

– Bonjour.

To niespodziewane spotkanie odciągnęło mnie od niepokojących wspomnień z zeszłego wieczora, które mnie w niej zaatakowały. Nawet złapałam się za serce, przestraszona, że wpadłam właśnie na mężczyznę, który wczoraj prawie mnie potrącił.

Lorenzo na szczęście nie sprawiał wrażenia niebezpiecznego – był niewysoki, raczej szczupły, włosy na głowie ulizywał sobie z przesadną starannością, a bagietka stercząca mu obok ucha dodawała niewinnego wyglądu.

– Hej – odparłam.

Gotowa byłam go wyminąć, ale zatrzymałam się, gdy mnie zagadał:

– Jak z Milanem? Mieszka ci się okej?

Zerkał na mnie z poczuciem winy, jakby nie czuł się komfortowo z faktem, że pomógł jakiemuś gościowi wskoczyć przez balkon do mieszkania, w którym znajdowałam się sama i bezbronna.

I bardzo dobrze.

– Nie wiem, czy to ma znaczenie, bo za długo to ja z nim nie pomieszkam – odparłam, a po chwili dodałam, tknięta przez nieopuszczającą mnie desperację: – A, właśnie, jakbyś znał kogoś, kto wynajmuje pokój we w miarę centralnej lokalizacji i niekosmicznej cenie, to daj, proszę, znać.

– Ooo... – Lorenzo pokiwał głową. – Milan chce, żebyś się wyprowadziła?

Zerknęłam na zegarek, by się upewnić, że nadal mam czas na pogaduszki przed rozpoczęciem zajęć.

– Mhm, po prostu jakbyś o czymś usłyszał, to wiesz, gdzie mnie szukać – powiedziałam na pożegnanie.

– Jasne – odparł z przejęciem. – No dobra, no to co, miłego dnia...

– Tobie też.

Rzuciwszy mu średnio wesoły uśmiech, wyszłam z kamienicy na ulicę Roselló. Tak wcześnie rano w tygodniu była zakorkowana, ale to nie mój problem, bo szłam na piechotę. O tej porze jeszcze nie uderzał tak gorąc, a do szkoły językowej miałam niecałe pół godziny spaceru. Uznałam, że przechadzki po Barcelonie to nie tylko przyjemność, ale i oszczędność pieniędzy na biletach.

Ciepło przyjemnie grzało mnie w twarz, nawet nie zakładałam okularów przeciwsłonecznych. Jeszcze chwila, maksymalnie kilka dni i moja cera miała zbrązowieć lekko, włosy natomiast pojaśnieć: zamiast koloru czarnej kawy z odrobiną mleka, miałam mieć na głowie cappuccino. Latem słońce często wyciągało też mi na głowie jaśniejsze pasemka, które zawsze błyszczały jak piasek na plaży.

Cappuccino z karmelem – tak kiedyś nazwała tę barwę moja młodsza siostra.

Szkoła językowa znajdowała się pomiędzy dzielnicą El Raval a parkiem Ciutadella. Oba te miejsca wpisywały się na moją listę lokalizacji do eksplorowania, ale dziś skupiałam się wyłącznie na dotarciu do szkoły.

Calle Roselló 310Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz