7. Chwilowo zależy mi, żebyś się nie otruła

9.5K 602 309
                                    

Palce bielały mi od kurczowego zaciskania się na żelaznej barierce.

Pomarańczowo-różowy kolor nieba, parne powietrze i odległe dźwięki gitary unoszące się gdzieś z baru przy ulicy poniżej tworzyły razem fantazyjny nastrój, idealny dla mojego surrealistycznego skoku.

Kucyk potargał mi się, wyszły z niego kosmyki, które teraz opadały na moją zdeterminowaną twarz. Oczy ze strachem przeniosłam z sąsiedniego balkonu w dół.

Brukowana ulica, drzewa i kontenery na śmieci zdawały się dużo odleglejsze, niż bym oczekiwała po widoku z trzeciego piętra.

Przeszedł mnie dreszcz, mimo ciepłego wieczoru.

Dłużej wahać się nie mogłam. Napędzana adrenaliną, a także wyobrażeniem Psychola ze strzykawką, czekającego na mnie w salonie, wybiłam się w powietrze.

Skok Milana z pierwszej nocy, gdy nieproszony wtargnął do mieszkania, był sprytny i zwinny. Ja swój pozbawiłam wszelkiej elegancji. Desperacko wyciągnęłam ramiona, by przylgnąć do sąsiedniej barierki. Chwilowa nieważkość, którą poczułam, przelatując nad przesmykiem, nie przyniosła mi wolności czy szczęścia. Moja spódniczka rozwiała się na moment niczym spadochron.

Wpadłam na barierkę balkonu Lorenzo z zaciśniętymi zębami. Posiniaczyłam sobie ręce i nogi. Zignorowałam ból, zajęta przyjmowaniem poczucia ulgi. Wisiałam tak chwilę, jak miś koala przytulony do drzewa, a potem przerzuciłam nogę przez balustradę i cicho wylądowałam na solidnej podłodze balkonu wśród imponującej kolekcji roślin Lorenzo.

Łapałam równowagę, uspokajałam drżenie nóg i bicie serca. Krew szumiała mi w uszach, krążyła przyspieszona w żyłach.

Teraz to dopiero musiałam mieć wysokie ciśnienie.

Gdy uświadomiłam sobie sukces swojej misji, wyprostowałam się. Wieczorna bryza zmierzwiła moje włosy, przyniosła trochę ukojenia, jakby w nagrodę. Przymknęłam powieki, nawet na moment się uśmiechnęłam.

Ale zaraz potem otworzyłam oczy, bo wiedziałam, że udany skok to dopiero połowa sukcesu.

Poprawiłam spódniczkę i nie oglądając się za siebie, ruszyłam do mieszkania Lorenzo. Nie przebijały się stamtąd żadne światła, jednak szara firana powiewała na wietrze, czym zdradzała, że drzwi balkonowe są otwarte.

Nieśmiało skorzystałam z tego zaproszenia i zajrzałam do środka.

Zamarłam.

Lorenzo leżał w ogromnym podwójnym łożu zaplątany w prześcieradło, z naciągniętą na twarz  jedwabną opaską, oddychał miarowo. Na drzwiach szafy wisiał perfekcyjnie wypieszczony uniform jakichś linii lotniczych, a tuż obok drzwi stała spakowana walizka z wysuniętym uchwytem, które tłumaczyły, dlaczego już w okolicach ósmej wieczorem mężczyzna pogrążał się w głębokim śnie.

Wahałam się tylko przez chwilę, bo obraz brutalnego Marlona w mojej głowie wymazał z niej resztki przyzwoitości i oto włamałam się do obcego mieszkania.

Z nadal walącym sercem skradałam się obok łóżka.

Tak, popełniałam przestępstwo i gdyby Lorenzo się teraz obudził, nie wymyśliłabym przekonującej wymówki na swoją obecność w jego sypialni, dlatego przemknęłam czym prędzej na palcach do drzwi frontowych.

Krzywiłam się w panice, gdy zamek klikał i mącił wszechobecną ciszę, ale nawet jeśli te dźwięki zbudziły Lorenzo, to zanim zdążyłby podnieść się z łóżka i rozejrzeć, ja już zbiegałam po schodach na klatce.

Przeskakiwałam po dwa stopnie, wypadłam na ulicę, nad którą jeszcze przed chwilą skakałam między balkonami i skręciłam w lewo. Szłam przed siebie zniecierpliwiona każdymi czerwonymi światłami, które zatrzymywały mnie w tej drodze.

Calle Roselló 310Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz