Początkiem marca roku 1590, dnia wielce ponurego i jak na te porę przystało dość zimnego, naprzemiennie, a to śnieżnego, a to deszczowego, błotnistą drogą, przecinającą wykarczowane połacie oschłych sosen, parła na swych umęczonych koniach, nie duża, bo pięcioosobowa kompania najemna.
Na pierwszy rzut oka, co jakiś czas mijanych przez nich chłopów oraz kupców, drużyna ta krewką się mieniła, a nawet, jak tylko bardziej im się przyjrzeć, to i budzącą dość spory lek.
Rzecz jasna, nikt z postronnych prosto w oczy im tego nie powiedział, a kto ich na gościńcu widział ten płocho na pobocze umykał, ryzykując tym, choćby zsunięcie się z nadarzonego akurat zbocza lub nawet ześlizgniecie się do wypełnionego po brzegi, niemal tygodniową już ulewą, dość wartkiego rowu, który ciągnął się wzdłuż gościńca, jakim to, przyszło im się akurat przemieszczać.
Jakby jednak nie było, to najwyraźniej, a i z całą pewnością, w oczach bogu ducha winnych podróżnych, niewarta zaczepki była to świta ani nawet zwady przypadkowej, wszak z perspektywy zwykłego człeka, tak chłopa, jak i mieszczanina, całkiem bezspornie, warta była ona unikania na sposoby wszelkie.
Na czele tej kompanii, choć w przypadku tym bardziej pasowałoby mówić, o po całości przesiąkniętym niekończącą się niepogodą i przemrożonym tchnącym jeszcze zimą wiatrem, poczcie po kondotierem, wówczas trzydziestodwuletni rycerz austriacki jaki to w licznych krwawych bitwach pod cesarzem Rudolfem był zasłużony, ponad to najemnik był z niego zaciekłym oraz samozwańczy herszt dla w obecnej sytuacji, dość posępnej zbieraniny wojaków.
Hersztem tym był Aleksander Huber Miarski, którego to, z racji na funkcje zwano również Duxem. Budowy był on przeciętnej i średniego wzrostu, przez co też, pod tym względem nie wyróżniał się szczególnym od ogółu, jednak mimo tej pozornej pospolitości, wśród wielu budził on spory respekt, jak i posłuch. Było tak nie tylko z racji jego tytułu czy twardego i nieustępliwego charakteru, ale przede wszystkim, z racji nie małych umiejętności szermierczych, które to, jak większość jemu podobnych, odebranych on już we wczesnym dzieciństwie.
Jego twarz była dość bladą, miejscami sina od zimna, co więcej, oznaczona kilkoma bitewnymi kryzami, jak zresztą u wszystkich jego kamratów, przy czym dwoma większymi ciągnącymi się od żuchwy w dół szyi i kolejnymi dwiema, tym razem mniejszymi, z czego pierwsza widniała w okolicy jego lewej brwi, druga zaś, niemal będąca zadrapaniem, rysowała się na prawym policzku.
Nie było on jednak skończonym ponurakiem, gdyż pojawiał się u niego uśmiech, choć zwykle w określonych okolicznościach, do których obecne, nie specjalnie należały, to też, jak i reszta, pozostawał on poważny, nad wyraz chłodny i potencjalnie groźny.
Jego zaś bystre, tajemniczo dzikie spojrzenie, a i wpadające w szarość błękitne oczy, już na odległość zdawały się być zimne niby dwie bryły lodu, co zwykle robiło nie małe wrażenie na osobach postronnych. Wszystko to sprawiało, że szybko jawił się on kimś, z kim nienależny zadzierać. Wrażenie to, poniekąd jak najbardziej prawdziwe, potęgowały krążące o jego osobie pogłoski, mówiące iż jest on zwykłym płatnym mordercą, który to dla pieniędzy gotów bez litości pozbawiać ludzi żywota, z opinii której, on sam nic sobie nie robił.
Przez niedogodności aury, tak Dux, jak i kamraci jego, odziany był w dodające im posępności, czarne jak smoła, grube płaszcze z szerokim kapturem. Lecz w przeciwieństwie do reszty swych towarzyszy, grzanych pod wełnianymi okryciami o zwykłym tanim kożuchem, Aleksander, posiadał przednie płaszcz z cielęcej skórki, od wewnątrz otulony czarą futrzaną podbitką z puchatej nutrii, przekładanej szarą łaską. Naturalnie, pomijając mankiety oraz obręb zarzuconego kapturzyska, pod spiętym płaszczem nie dało się tego dostrzec.
CZYTASZ
DUX: Orbis Interior / tom I
FanficDux jest dwutomową historią o wielowątkowej fabule z mnóstwem zaskakujących zwrotach akcji, oryginalnych dialogach, nietuzinkowych postaciach, jak i wymagających śledztwach, a co najważniejsze przepełniona jest przygodą i akcją w postaci krwawych bi...