Rozdział V - PAN NA WŁOŚCIACH

28 13 19
                                    


Z chwila wjazdu na główny dziedziniec, od razu zwrócono uwagę na palące się w pałacowych okiennicach świeczniki, wszak nie oznaczało to nic innego, jak właśnie to, że pan tych włości najprawdopodobniej powrócił już na zamek, czego też stojący pod krużgankiem swej siedziby Krauze nie omieszkał Aleksandrowi potwierdzić.

– Przybył całkiem niedawno. Dosłownie przed wami. Jednak nim pójdziecie w gości, lepiej po całej tej przebieżce doprowadźcie się do porządku. Liczę też... że okolica przypadła wam do gustu ?

– Gdyby nie występek wylewający się na gościńce, to powiedziałbym, że jest tu urokliwie – zdawkowo rzucił mu przechodzący obok Aleksander.

Może i zagadałby z komendantem nieco dłużej, lecz obecnie pragnął jedynie się obmyć i w końcu doprowadzić do końca sprawę, dla której w ogóle znalazł się w tym miejscu.

Nie długo było czekać, jak zaalarmowany stukotem licznych podków rządca, posłał do nich swego służebnego, który wstępując do tymczasowej stancji Aleksandra oraz Bolesty, z niemal pawią prezencją ogłosił.

– Mości Hrabia, Pan Matthias Logau, pragnie poinformować, iż wieczerza została już usłana. On sam zaś na Waść oraz ludzi waszych, z niecierpliwością i całą swą ciekawością oczekuje.

Prędko zatem się oporządzili, po czym odziali w odpowiednie stroje, stosowne do tak rzadko nadarzającej im się i podniosłej okazji.

Niektórzy z nich niezbyt dobrze czuli się w gustownych dworskich kreacjach, gdyż, jak na zbrojnych przystało, preferowali oni raczej swe stare dobre pancerze, raczej stroniąc od przesadzonych w swym przepychu strojów wyjściowych. Nie było jednak wyjścia i tak taż ukradkiem przemknęli przez, ku ich własnej uldze, ciemny już dziedziniec, by tak prędko, jak się tam pojawili, zniknąć za drzwiami pałacu.

Tamtejsza, wykładana drewnem podłoga oraz schody prowadzące na piętro, skrzypiące pod każdym naciskiem, doskonale dawały wszystkim znać o tym, że właśnie, w progi domu ich Pana zawitała spora grypa ciężko stąpających mężczyzn, których to obraz, z racji na zaistniałe hałasy niemal można było sobie wyobrazić, właśnie choćby za sprawą samego tylko słuchu.

Ze zgrzytem zawiłej mosiężnej klamy, przeplatanym z klekotem podpiętego do niej zamka, rozwarły się przed nimi misternie ryte, jak i barwione bielą oraz bogato przyozdobione złoconymi ramkami, a w środku nich srebrzystym kwieciem, podwójne wrota, donośnie szorujące po podłodze, czym też wieściły gospodarzowi przybycie oczekiwanych gości.

Pan zamku, z perspektywy drzwi, siedział po drugiej stronę dość sporej komnaty, za solidną, wręcz nad wyraz zdobioną rzeźbieniami ławą, będąc niemal po uszy zastawionym wszelkim, górującym na niej mięsiwem, potrawkami oraz napitkami. Krótko mówiąc ogólnym kulinarnym przepychem.

                                                    ***

Ponad to, rozciągały się za nim grube bielone ściany, tu i ówdzie pokalane czernią świeczników, jak i żółcią drobnych zacieków, malujących się kręgami szarzejącej wilgoci. Komnata jego obwieszona była, przednimi obrazami, rozłożystymi porożami, a nawet bronią białą i palną. Ponadto, kąty, jak i ściany izby jego, obstawione była włoskimi, bardzo elegancko rzeźbionymi i masywnymi kredensami, na które to stać było nie wielu, wliczając w to nie tylko szlachtę, ale i mniej dostatnią magnaterie.

Grube mury tego miejsca, podziurawiona głębokimi wnękami, opatrzone było w szerokie drobno szklone okiennice, za którymi to roztaczał się zimny, czarny jak smoła mrok ponurej nocy, której pustkę przerywało jedynie ujadanie bezpańskich psów, wałęsających się gdzieś po osnutym szarością podzamczu. Czasem też, niósł się prosto z dziczy, zapewne będący odpowiedzią na psie smęcenie, odległy wilczy zew, który, chciał czy nie chciał, mrożący krew w żyłach każdego, komu życie jakkolwiek było miłe.

DUX: Orbis Interior / tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz