Rozdział VI - SŁUŻBA NIE DRÓŻBA

28 13 25
                                    


Dnia kolejnego, zasadniczo będący nowym na zamku nabytkiem, nim siódmy raz miejski dzwon zdołał zabić, stali oni już, nie bez problemów, przed komendantem Krauze z Różańca.

Ten, najwidoczniej już od jakiegoś czasu ich oczekując, jak i wcześniej tkwił za swym drobnym sekretarzykiem, przerzucając, z miejsca na miejsce, tylko sobie znane dokumenty.

Również, jak i wcześniej, nie wyglądał on na zbyt zadowolonego, zatem zważając na opinie o nim, nie wiele trzeba było, by wyprowadzić go z równowago i skierować na siebie cały jego gniew, a jedyna człowiekiem w okolicy, którego z racji na pozycje Krauze naprawdę się bał i któremu jego gniew nie groził, był oczywiście stojący wysoko nad nim lennik von Logau.

Tak więc na wszelki wypadek, zawitawszy już w jego izbie, jako pierwszy odezwał się doń, stojący na czele swej drużyny Aleksander, co w sumie, w podobnej sytuacji zawsze miało miejsce,

– Jesteśmy panie komendancie – rozniósł się po pomieszczeniu wartki głos, nadal będącego mu zagadka herszta, równie zagadkowej mu zbieraniny.

Obdarzony niezmiennie bystrym okiem Krauze, od razu zauważył wśród nich problem, o którym też nie omieszkał bez ogródek wspomnieć. 

– Zaraz, zaraz... – spojrzał jeszcze dokładniej – była was piątka. Czyli jednego brakuje ! – kończąc uniósł się nieznacznie ze swego trzaskającego krzesła, po czym wsparł o równie hałaśliwy stolik.

Aleksander widząc to natychmiast począł jaśnić i łagodzić.

– Waść wybaczcie, ale po wczorajszej wieczerzy, człowiek mój mocno się pochorował.

– A co, jadło było mu nie w ząb ? – ironizując podpytywał, wyraźnie poirytowany komendant.

– Skąd że znowu ! – wyrwał się, stojący za swym hersztem Sulima. Ten jednak szybko go przegadał – Jadło było przednie komendancie. Po prostu wino mu nie służy. Zawsze po nim kona. Bywa nawet, że i cały dzień. W tym stanie niegodzien jest, by przed szanownym panem komendantem stawał, tak więc kazałem mu pozostać na kwaterze.

Połechtany tym nieco Krauze, głęboko zaciągnął powietrze swym garbatym i nieco przekrzywionym na bok, orlim nosem. Chwile po tym spojrzał na Aleksandra spod uniesionych, krzaczastych brwi, przy czym rzekł jednocześnie pogrążając opatrzonym w masywny oraz błyskotliwy sygnet, pokrzywionym od trudów życia paluchem.

– Po pierwsze, to ja tu jestem od kazań i od rozkazów. Szczęście dla tego ochlaptusa, że przynajmniej jak na teraz, mam ja do was słabość. Inaczej, huncwota takiego, co brak szacunku śmie mi okazywać, do białej kości batem obić bym kazał ! – wskazał prędko na stojącego przy nim gwardzistę, wściekle wypluwając żądanie – Leć no na górę i przyprowadź mi tego łajdaka !

Wszyscy, wliczając w to Aleksandra, rażeni tak nagłym wybuchem Krauzego, zdębiali po całości i jedynie spoglądali po sobie co chwila, kiwali głowami w widocznym niezadowoleniu oraz przejęciu.

– Coście tak posmutnieli ?! – dogadywał poczerwieniały komendant, ostatecznie tocząc piane i wyrzucając, jak mu się to wszystko widzi – W rzyci samej mam, że chory czy schlany ! Przede mną, tu ma być i stać na baczność, choćby nawet cały zarzygany i usrany był ! – trzasnął otwartą dłonią w blat, finalizując jeszcze swe spazmy – Cholerne pijajcie nasienie !

Nikt po tym się nie odzywał, bo i nie bardzo było wiadomo, co na to wszystko rzec. Sam nawet Aleksander, zwykle potrafiący wykrzesać rozwiązanie niemal na kolanie, a i wykaraskać się z niezliczonych już kłopotów, tym jednak razem, nie znał odpowiedniego lekarstwa na te, jakże nieciekawą okoliczność.

DUX: Orbis Interior / tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz