Rozdział pierwszy

70 11 8
                                    

Moje oczy niemal wypadają z orbit, gdy wiszący nad moim łóżkiem zegar wybija godzinę dziesiątą. Fikuśna, drewniana wskazówka zdaje się przeskakiwać dziś z podwójną prędkością, a ja jeszcze nigdy w życiu nie ubrałam się tak szybko.

- Dlaczego mnie nie obudziłeś?! - wołam piskliwie przez okno do mojego zaprzyjaźnionego słowika. Ten podskakuje kilkakrotnie na gałęzi sąsiedniego drzewa i odśpiewuje złośliwą piosenkę, jakby chciał mi przekazać, że mam swoją nauczkę za przesiadywanie do później nocy i czytanie zdecydowanie za długich nowel miłosnych.

- Szybko, szybko - powtarzam do siebie, zaplatając długie blond włosy w niechlujny warkocz.

Zajęcia z alchemii zawsze zaczynają się wraz z pierwszym śpiewem ptaków. Dziś wyjątkowo zostały przesunięte na późniejszą godzinę, ze względu na niebezpieczne burze i masywne ulewy, trwające od kilku dni.

Dotarcie do szkoły zazwyczaj zajmuje mi piętnaście minut, ale wiedząc, jak ciężko będzie mi się przedostać przez błotnistą ziemię lasu, na pewno spóźnię się na zajęcia przynajmniej trzydzieści minut. A profesor Legolin nie puści mi tego płazem.

Powietrze jest gorące i duszne, a wszechogarniająca wilgoć zdaje się dotykać moje ramiona, kiedy ruszam biegiem w stronę lasu. Moja biała suknia szybko staje się brudna i przepocona. Skórzany gorset uciska moje ciało, gdy muszę przeskakiwać przez obalone gałęzie na błotnej ścieżce. Pomimo mojej elfiej wytrzymałości z moich ust wydostają się ciężkie oddechy zmęczenia. Płuca pieką mnie, gdy ziemia staje się bardziej stroma. Szkoła znajduję się na wysokiej górze z jednej strony otoczonej lasem, a z drugiej niebezpiecznym urwiskiem.

Krok za krokiem pokonuje coraz to bardziej kamienisty teren. Nagle do moich szpiczastych uszu dociera dźwięk kroków i mokrych liści. Odwracam się w stronę szmerów, ale nikogo za mną nie ma.

To pewnie zwierzęta, albo urywające się gałęzie.

Ruszam ponownie w stronę szkoły, ale za chwilę znów słyszę za sobą ruch.

- Wyłaź! Nie mam czasu na gierki - odwracam się i wołam, ale nie otrzymuję odpowiedź. Patrzę przez chwilę na ciemnozielone drzewa, ruszające się powolnie, ale pośród nich nie widzę, żadnej istoty.

Może jednak się nie wyspałam. Umysł płata mi figle.

Dla własnego bezpieczeństwa sięgam po gruby patyk, leżący niedaleko mnie, lecz nim udaje mi się wyprostować i spojrzeć przed siebie, ktoś wyrywa mi go z dłoni i odrzuca na bok. Krzyczę z przerażenia, zamachując się na ślepo rękami na przeciwnika. Ten robi unik i wydaje z siebie głupawy śmiech.

- Ale z ciebie cykor. - Usta nikogo innego jak Kayna rozciągają się w złośliwym uśmieszku. Pokazuje śnieżnobiałe kły, które mam ochotę wybić ze złości.

Pomimo mojego elfiego wzrostu góruję nade mną, posyłając mi pogardliwe spojrzenie, którego tak bardzo nie lubię.

- Chciałaś zaatakować mnie patykiem, Davino? - pyta rozbawiony. Dźwięk mojego imienia w jego ustach, boli moje uszy.

- Podobno cios kołkiem w serce wampira, szybko go zabija - odgryzam się i próbuję go wyminąć, ale uparcie zagradza mi drogę.

- Jeśli zamierzasz mnie zabić, następnym razem przynajmniej go naostrz.

Prycham pod nosem i wywracam oczami. Odpycham go z całej siły i próbuję z powrotem nabrać tempa, aby jak najszybciej znaleźć się na lekcji alchemii.

- Nie strugam kołków w drodze do szkoły, Kayn. Nie myślę o tobie, aż tak często. - Staram się zwiększyć między nami odległość, ale porusza się za mną z wampirzą prędkością.

- "Aż tak często"- komentuje i nie muszę widzieć jego twarzy, aby wiedzieć, że pokazuje kły z satysfakcji.

- Nie to miałam na myśli. Nie myślę o tobie wcale.

Kłamstwo.

Kayn i ja jesteśmy w stanie wojny od pierwszego dnia szkoły. Każde rozpoczęcie roku szkolnego zaczyna kawałem, który irytuję mnie do tego stopnia, że czerwienią mi się uszy. Pociesza mnie jedynie fakt, że jesteśmy już na ostatnim roku szkoły. Gdy zaliczę wszystkie przedmioty, już nigdy nie będę musiała na niego patrzeć.

- Dlaczego tak bardzo się spieszysz? - pyta, a gdy nie odpowiadam, łapie mnie za warkocz.

- Przestań! - syczę. Mam nadzieję, że nie zwraca uwagi na to jak bardzo dyszę, wspinając się na tą górę. - Spieszę się na lekcję - odpowiadam, mrużąc na niego oczy. To powinno być oczywiste. Chodzimy na te same zajęcia. - Pytanie, dlaczego ty się nie spieszysz? Profesor Legolin i tak cię już nie lubi.

Marszczy brwi i poprawia swoje czarne włosy. Wyglądają na ułożone w perfekcyjny nieład, jak zawsze.

- On nie lubi wampirów - dogaduje, ale ja wiem swoje.

- Nie, on po prostu nie lubi ciebie - prostuję.

Kayn zatrzymuję się i znowu zagradza mi drogę. Warczę w frustracji, bo zamszone mury szkoły są już w zasięgu mojego wzroku.

- Alchemia jest nudna. Poza tym, dzisiaj będziemy przygotowywać miłosny eliksir. Bez sensu.

- Bez sensu? - patrzę na niego z niedowierzaniem. Chciałam uczestniczyć w tych zajęciach od początku szkoły. Gdybym znała przepis na eliksir miłości, nie musiałabym czytać tych wszystkich miłosnych ksiąg. Przeżyłabym własną historię już dawno, gdyby udało mi się skłonić kogoś do zakochania we mnie.

Patrząc w jego czerwone oczy o niebezpiecznym błysku, przypomniałam sobie, dlaczego uważa te zajęcia za głupie.

- Ach, no tak, pan idealny nie potrzebuje miłosnych napojów - uciekam wzrokiem. Nasze spojrzenia zetknęły się ze sobą na zbyt długo.

- Potrzebuję za to eliksiru niewidzialności. Dziewczyny zbyt często wzdychają na mój widok. Nie nadążam ich od siebie odganiać. - Na jego twarzy dostrzegam czystą złośliwość. Dobrze wie, że czytam miłosne księgi. Nie raz ukradł mi egzemplarz, aby ponabijać się ze mnie ze swoimi kolegami krwiopijcami. Wie, że pragnę eliksiru miłości, od kiedy pierwszy raz o nim usłyszałam.

- Jeśli chcesz zniechęcić do siebie dziewczynę, po prostu bądź sobą.

Czuję chłód na dłoni, gdy odpycham go kolejny raz dzisiejszego dnia. Pozwala mi na to i wspólnie wchodzimy do szkoły.

Szkoła ma specyficzny zapach stęchlizny i kwiatów, które rosną na każdym skrawku muru. Lubię tu przychodzić, chociaż nie wtedy, kiedy wiem, że profesor będzie na mnie zły. Głośno stąpamy po kamiennych płytach, a Kayn w dżentelmeńskim geście otwiera mi drzwi do sali. Zatrzymuje się i puszczam go przodem. Wiem, że uszczypnie mnie, albo pociągnie za włosy, gdy stanę przed nim.

Wampir zaciska wargi z niezadowolenia i ustępuje. Wchodzi pierwszy, a ja kule się za jego wysoką sylwetką, mając nadzieję, że profesor Legolin mnie nie zauważy i całą swoją złość wyładuje na Kaynie.

Nadzieja matką głupich.

Nadzieja matką głupich

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Lekcja alchemii / enemies to loversOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz