Rozdział 2

9 4 0
                                    

Ósma rano, cztery godziny do egzekucji.

Spoglądała w lustro rozważając jak widoczne są cienie pod oczami. Mimo przekroczenia czterdziestu lat wciąż wyglądała młodo. Taki efekt nie byłby możliwy bez kremów odmładzających oraz paru operacji plastycznych. Chociaż i tak wszyscy zawsze zwracają uwagę na jej lewe oko, które niemalże całkowicie wyblakło. Tęczówka stała się mętna, ale wciąż była w stanie się poruszać, chociaż wzrok straciła na dobre.

Na krótko po śmierci Askalona wybrała się do starej fabryki ojca, chcąc ocenić straty, jakie dokonali rebelianci. Jednak nie spodziewała się, że na wejściu przywita ją bomba. Wybuch był tak ogromny, że przez parę tygodni prasa pisała tylko o tym. Ona sama ledwo wyszła z tego żywa. Kiedy obudziła się w szpitalu zorientowała się, że doszło do oparzenia trzeciego stopnia. Cała lewa część jej twarzy wyglądała okropnie. Na szczęście operacja plastyczna załatwiła problem, ale oka nie dało się odratować.

Odsunęła się od lustra i spojrzała na łóżko, gdzie leżały garnitury w najróżniejszych kolorach. Czarny odpada od razu, będzie wyglądała jak w żałobie, a ona musi prezentować się dumnie jak na Vesperich przystało. Biały zbyt kojarzył się z czystością, a poza tym nosiła to na ślubach swoich znajomych. W końcu jej wzrok spoczął na beżowym garniturze. Będzie wyglądać w tym idealnie.

Przebrała się w nowy strój, nie spiesząc się zbytnio, po czym spojrzała w lustro. Brązowe włosy delikatnie opadały na ramiona, a ciemne oko wyróżniało się na tle jasnego ubioru. Zamierzała umrzeć jak arystokrata, nie jak żebrak.

Zeszła na dół i już w przedpokoju czuła intensywny zapach śniadania. Stół wręcz uginał się pod ilością talerzy, misek i sztućców. Dostrzegła typowe lekkie dania idealne na śniadanie, takie jak owsianka, sałatka, ale również coś cięższego. Pieczone ziemniaki polane sosem grzybowym i świeża sarnina. Istna ostatnia wieczerza.

Przy stole już siedzi Luiza, która grzebie łyżką w misce udając, że interesuje ją owsianka. Tuż obok Brutus stara się zachować dobry humor, opowiadając żarty czy śmieszne ciekawostki z pracy. Roderich krząta się po całej kuchni z kubkiem kawy. Nie wyglądał na zainteresowanego rozmową.

– Brzuch cię rozboli od chodzenia w kółko i jedzenia w tym samym czasie – usiadła na krześle, czując jak żołądek skręca ją z głodu.

Roderich machnął tylko ręką, odkładając kubek do zlewu. Pośpiesznie sprawdził czy skórzana torba zawiera wszystkie dokumenty, po czym wygładził włosy.

– Mam napięty grafik dzisiaj, zbliżają się Głodowe Igrzyska, a tyle rzeczy zostało do przygotowania – poprawił bordowy płaszcz, po czym zabrał torbę z blatu. – Żegnaj matko.

Brutus westchnął ciężko, odwracając wzrok. Czy nawet dzisiaj chociaż raz nie może z nimi zostać i pożegnać matkę jak powinien? Luiza w końcu podniosła wzrok. Oczy miała opuchnięte i zaczerwienione, zapewne przepłakała pół nocy.

Vivienne spojrzała na dzieci, czekając aż awoksi nałożą jej ulubione dania. Ostatnie pożegnanie, ostatnia wieczerza.

Dziewiąta rano, trzy godziny do egzekucji.

Kiedy zasiadał za biurkiem reszta świata przestała się liczyć. Stukał palcami w ekran, przesuwał i przybliżał zdjęcia kolejnych projektów na tegoroczne Igrzyska. Niby wszystko zostało już przygotowane, ale perfekcjonizm kazał mu jeszcze raz wszystko przejrzeć.

Nawet nie zorientował się, kiedy ktoś wszedł do gabinetu bez pukania. Podniósł wzrok, kiedy wyczuł zapach róży. Zazwyczaj nie lubił, jak ktoś przerywał mu pracę, ale nie ukazał nawet cienia oburzenia, gdy jego wzrok spotkał się z chłodnym spojrzeniem prezydenta Snowa.

Ars MoriendiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz