Rozdział 3

10 2 0
                                    

Vivienne Vesperi i Dwunasty Dystrykt.

Informacja była jak grom z jasnego nieba. W pierwszej chwili miała wrażenie jakby to wszystko było dziwną wizją pośmiertną. Jednak widząc zszokowaną minę młodego żołnierza zrozumiała, że wciąż żyje, a Snow postanowił ją oszczędzić. Przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz, ale Viviennie miała świadomość, że gdzieś ukryte jest drugie dno.

Młodziak powoli opuścił broń i z konsternacją spojrzał na dowódcę. Ten tylko nerwowo stukał obcasem buta o bruk. Minęło kilka długich minut niekomfortowej ciszy, zanim starszy zdecydował się pomóc jej zejść ze schodów.

– Wygląda na to, że ma pani szczęście, panno Vesperi – odezwał się w końcu, kiedy ruszyli z powrotem do budynku. – Nie przypominam sobie, żeby w całej mojej karierze wojskowej, prezydent ułaskawił kogoś.

– Doprawdy wielkie szczęście – powiedziała obojętnym głosem. Nie miała zamiaru skakać ze szczęścia, a tym bardziej dziękować sile wyższej. Zesłanie do Dystryktu było gorsze niż kara śmierci. Zamiast szybkiego pozbycia się jej, prezydent wolał, aby umarła właśnie w tym przeklętym miejscu, a jej kości zostaną pochowane w bezimiennym grobie.

Wszyscy o niej zapomną. Będzie znany tylko jej ojciec, bohater wojenny, ewentualnie Roderich jeśli zrobi karierę w polityce, ale ona zostanie wymazana z kart historii, jakby w ogóle nie istniała.

***

Luiza siedziała na wygodnym fotelu w salonie i próbowała skupić się na niezobowiązującym czytadle. Jednak tekst przelatywał jej przed oczami a ona sama nie do końca potrafiła wciągnąć się w tragiczną historię dwójki bohaterów. Nawet nie drgnęła, kiedy usłyszała jak frontowe drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Może Roderich wrócił szybciej do domu, albo Brutus wyszedł się przewietrzyć. 

Nagle coś ją tknęło. Kroki gwałtownie ucichły, więc nie mógłby być to Roderich. On zazwyczaj od razu przechodził do kuchni i zaczynał robić mocną kawę. Natomiast Brutus wchodził cicho jakby nie chciał zbyt głośno ogłaszać powrotu.

– Mamo?

Vivienne w jednej chwili zamykała drzwi, a teraz znowu trzymała córkę w ramionach. Zdała się nawet na lekki uśmiech, kiedy zaczęła głaskać Luizę po plecach.

– Co się stało, prezydent zlitował się nad tobą? Zostajesz z nami?

– Chciałabym żeby było to takie proste.

Vivienne znowu usiadła w salonie na tym samym miejscu, gdzie jeszcze wczoraj robiła rachunek sumiena. Wkrótce dołączył również Bruno. Ze szczegółami wyjaśniła wszystko to, czego się dowiedziała.

– To na pewno sprawka Rodericha! Wiedziałem, że nie było mu to obojętne! – oczy Bruna niemal świeciły z ekscytacji. – Najważniejsze, że wciąż żyjesz mamo. Będziemy wysyłać listy, a nawet przyjeżdżać. Mam przepustkę, Roderich zresztą też. Zawsze mogę skłamać, że zamierzam zrobić niezapowiedzianą kontrolę wśród Strażników Pokoju.

– Doceniam starania, ale... – Vivienne chciała ostudzić chociaż trochę zapał młodzika. – Nie chcę narażać was na niebezpieczeństwo. Poczekajcie trochę czasu dopóki sytuacja się nie uspokoi albo, gdy Snow nie zainteresuje się innym problemem.

Bruno skinął głową, ale w oczach wciąż błyszczała ekscytacja. Vivienne naprawdę podziwiała jego optymizm i motywację. Nawet jeśli czasami prowadził do nadszarpnięcia paru zasad.

Jeszcze tego samego dnia, późnym popołudniem wrócił Roderich. Na wieść o zmianie decyzji wzruszył tylko ramionami twierdząc, że ewidentnie Snow miał dziś lepszy dzień. Na pierwszy rzut oka było widać niezadowolenie płynące z konieczności płaszczenia się przed prezydentem.

Ars MoriendiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz