Najchętniej cofnęłaby wszystkie pozytywne myśli o nowym domu. Z zewnątrz jeszcze jakoś wyglądał, ale w środku działo się istne pobojowisko. Kurz centymetrami leżał na meblach, a ze ścian odpadała farba.
Kanapa, na której spędziła noc, skrzypiała przy każdym najmniejszym ruchu. O wygodnych poduszkach mogła tylko pomarzyć. Oprócz tych niedogodności salon nie wyglądał aż tak źle. Miejsce było przestronne, tylko z paroma meblami i posiadało wyjście do ogrodu oraz przejście do kuchni. Wolała nie myśleć jak prezentuje się piętro domu.
Mimo całkiem sporej przestrzeni, czuła się jak w klatce. Cały ten Dystrykt był klatką. Gdyby była młodsza pewnie próbowałaby uciec, ale to już nie są te lata. Zresztą jakby to udałoby się, to zapewne ktoś doniósłby, że zwiała. Wtedy miałaby gwarantowaną karę śmierci albo służenie jako awoks. Chyba nie byłoby gorszego upokorzenia.
Nie mogąc wytrzymać natłoku myśli, zarzuciła płaszcz, po czym wyszła z domu. Nie wiedziała dokąd ma iść, szła do przodu, gdzie ją wzrok poniósł.
Miasto już dawno zostało pobudzone do życia. Mijani ludzie spieszyli się do pracy lub do szkoły. Tylko co niektórzy obracali głowy, zerkając na nią. Vivienne znacznie wyróżniała się na tle innych, w czarnym płaszczu, sięgającym prawie do kolan, który został uszyty specjalnie na zamówienie.
Z ciekawości zerkała na sklepowe witryny. Nie poszukiwała niczego konkretnego, o wszystkie materiały, potrzebne do ulepszenia domku, poprosi Rodericha w liście. Przy piekarni zatrzymała się chwilę dłużej. Zdecydowanie będzie musiała spróbować kiedyś świeżych wypieków. Przynajmniej nie umrze z głodu.
Ruszyła dalej i nawet nie zauważyła, kiedy budynki powoli zaczęły wyglądać coraz gorzej, aż w końcu trafiła do dzielnicy, gdzie warunki pozostawiały wiele do życzenia. Była tu nieproszonym gościem i czuła na sobie wzrok mieszkańców, którzy zajmowali się czymś przed domami. To miejsce będzie omijać szerokim łukiem, zwłaszcza po zmierzchu.
Dyskretnie dotknęła ręką płaszcza, wyczuwając pod materiałem zarys rewolweru. Nie miała zamiaru go używać, ale czuła się znacznie bezpieczniej, mając cokolwiek do obrony przy sobie.
Przystanęła dopiero wtedy, gdy przed nią rozpostarł się płot elektryczny. No i dotarła do końca swojej klatki. Musiała przyznać, że krajobraz pomimo ograniczenia wciąż wyglądał malowniczo. Płot elektryczny, a za nim lasy i upragniona wolność.
Wprawdzie nie miała sztalugi ani farb, ale gdzieś na dnie walizki powinien leżeć notes z szkicami. Już wyobrażała sobie kompozycję, gdy nagle coś zaszeleściło w krzakach. Powinna się jak najszybciej zbierać, kto wie co żyje w lesie za płotem. Jeszcze tu wróci jutro albo pojutrze i uchwyci krajobraz.
***
Kasyno było ostatnim miejscem, gdzie ktokolwiek mógł się go spodziewać. Nie widział nic ciekawego w trwonieniu pieniędzy w grach, czy szukaniu nowych wrażeń. Jednak grube ryby lubiły odwiedzać to miejsce. Wcale im się nie dziwił. Było tu porządnie, czysto i przeważnie nie zdarzały się bójki. Porządku pilnowała właścicielka, Naomi Ned-Lenville, albo "Kafka" jak zazwyczaj wszyscy ją nazywali.
Była w wieku Rodericha, a on musiał przyznać, że zawsze prezentowała się świetnie. Blond włosy do ramion zawsze miała zaczesane, a w niebieskich oczach krył się błysk. Ubranie również było nienaganne i trochę starodawne. Nosiła białą koszulę, z jednym rozpiętym guzikiem i czarny gorset, a do kompletu miała czarne spodnie oraz wysokie buty.
Roderich opierał się o blat, popijając whisky z lodem, a obok niego Naomi paliła papierosa. Wyjątkowo dzisiaj ruch był spory.
– Coś nowego się wydarzyło w ostatnich dniach? – ona zawsze zdobywała swoje informacje, zanim Roderich zdążył zacząć jakikolwiek temat.
– Oprócz urojonych wymysłów prasy, która próbuje oczernić moje nazwisko, to nie. Chyba, że interesuje cię słuchanie o Igrzyskach.
Naomi machnęła ręką, postukując końcem papierosa o brzeg popielniczki.
– Wiadomo, że wygra Jedynka lub Dwójka. Już nawet zakłady nie są takie emocjonujące.
– Ale jednak potrafisz robić niezłe przedstawienie – uśmiechnął się lekko pod nosem, dopijając trunek.
– Połowa z nich i tak ledwo kontaktowała – wyrzuciła niedopałek do popielniczki. – Kolejne Igrzyska, kolejna ta sama akcja. Zero zabawy.
***
Wieczorem znowu leżała na kanapie i przekręcała się z boku na bok. Nie mogła znaleźć dogodnej pozycji, a już czuła jak zaczyna ją boleć kręgosłup. Westchnęła ciężko, po czym wstała. W takim tempie to ona nigdy nie zaśnie, a spacer powinien dobrze jej zrobić.
Kiedy słońce kompletnie schowało się za horyzontem, budynki wyglądały na jeszcze mroczniejsze. W niektórych oknach wciąż paliło się światło i Vivienne widziała zarysy sylwetek krzątających się po pokojach.
Ulice były spokojne, chociaż czasami słyszała pijackie śmiechy. Na szczęście w czarnym odzieniu zlewała się z tłem, przez co nikt nie zwracał na nią uwagi.
Nagle niemal wyrosło przed nią trzech dryblasów, od których śmierdziało alkoholem. Zacisnęła ręce w kieszeniach, dyskretnie zerkając na boki i szukając drogi ucieczki. Na nieszczęście jeden ją zauważył i przysunął się bliżej.
– Może panienka się do nas przyłączy?
– Podziękuję, śpieszy mi się – musiała zachować spokój. Panika była zgubą w takiej sytuacji, jak powtarzał jej ojciec. Chciała się wycofać, ale nagle drugi mężczyzna zaszedł ją od tyłu.
– Niech nie da się panienka prosić – wzdrygnęła się, kiedy położył łapę na jej ramieniu.
Odruchowo uderzyła pierwszego napastnika łokciem w brzuch. Ten skulił się i natychmiast ją puścił. Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, natychmiast sięgnęła pod płaszcz, wysuwając rewolwer. Trzymała palec na spuście, pomimo iż nie był nawet odbezpieczony. Mężczyzna, który pierwszy zaczął rozmowę, cofnął się do tyłu.
– Powiedziałam, że śpieszy mi się, a teraz radziłabym panom odejście stąd jak najszybciej – ręka lekko jej się trzęsła, ale miała nadzieję, że byli zbyt zamroczeni alkoholem, aby to dostrzec.
Dryblas, którego uderzyła z łokcia, niemal uciekł w drugą stronę jako pierwszy. Reszta spojrzała się po sobie, po czym dołączyła do niego.
Vivienne odetchnęła z ulgą, chowając rewolwer. Serce wciąż waliło jak oszalałe, a krew szumiała w uszach. Po raz kolejny była wdzięczna ojcu za lekcje, które dał jej za młodu. Gdyby nie to, to nawet wolałaby nie wiedzieć, co dalej stałoby się z nią.
– No proszę, czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Vivienne przysunęła dłoń bliżej rewolweru, dla własnego bezpieczeństwa. Jednak od mężczyzny, który wyszedł z uliczki, aż tak bardzo nie śmierdziało alkoholem. Widać nie tylko ona nie potrafiła zasnąć tej nocy.
– Spodziewałem się damulki z Kapitolu, która nie wytrzymałaby pięciu minut tutaj, a tu proszę jaka niespodzianka.
– Pozory lubią mylić – wzruszyła ramionami. W stolicy zaraz o niej zapomną, a tutaj była świeżą atrakcją. Zwłaszcza widać to było po spojrzeniach, wprawdzie w większości nienawistnych, ale również ciekawskich. – A teraz przepraszam, ale spieszy mi się.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę domu. Co to był za wieczór. Kiedy adrenalina opadnie, na pewno nie będzie miała więcej problemów ze snem.
CZYTASZ
Ars Moriendi
FanfictionWyrok zapadł, kara śmierci za zdradę stanu. Jednak dla Vivienne Vesperi gorsze od powieszenia było dożywotnie zesłanie do najbiedniejszego dystryktu. Wrogie spojrzenia czy szepty są przez nią ignorowanie, w końcu nie ma zamiaru spoufalać się z nikim...