Rozdział 5

1 1 0
                                    

– Gwarantuję, że siedemdziesiąte czwarte Igrzyska będą niezapomniane...

Miał wrażenie, że słyszał te słowa częściej, niż wypowiadał imię własnej matki. Pospiesznie wyłączył telewizor, po czym udał się do gabinetu.

Czasami nazywał to pomieszczenie świątynią dumania. Grube drewniane drzwi i szczelne okna skutecznie tłumiły każdy niepożądany dźwięk, ale beżowe ściany, czy półki zawalone książkami i zdjęciami w ozdobnych ramkach, nadawały temu miejscu przytulną atmosferę.

Roderich usiadł w skórzanym fotelu i zaczął stukać opuszkami palców o biurko. Jego wzrok powędrował między dwa regały, gdzie wisiał obraz jego dziadka. Nie było to dzieło Vivienne. Vesperi parę razy siedział z matką w pracowni i obserwował proces. Chaotycznie przesuwała pędzlem po płótnie, jakby była ogarnięta nagłym szałem tworzenia. Z daleka obraz wyglądał bardzo ładnie, ale z bliska dało się dostrzec maźnięcia pędzlem, czy za grubo nałożoną farbę.

Natomiast obraz dziadka wyglądał bardziej starannie. Tak jakby malarz próbował uchwycić każdy najmniejszy detal. I faktycznie to mu się udało. Askeladdon wyglądał prawie tak samo jak na zdjęciach. Brązowe włosy zaczesane na bok, wyprostowana postura i te ciemne oczy, które prawie przeszywały na wylot.

Roderich zastanawiał się, czy dziadek w trudnych chwilach siadał na tym fotelu i myślał co dalej.

Czuł się, jakby miał założony kaganiec, jakby Snow zacisnął mu wokół szyi niewidzialną smycz. Jeden zły ruch, jedno złe słowo i...

Wbił opuszki palców w stół, dopóki nie stały się białe. Nie chciał dalej o tym myśleć. Chwilowo wszyscy skupieni byli na nadchodzących Igrzyskach więc miał spokój. Jednak pozostawało pytanie, co dalej? Igrzyska skończą się, emocje opadną, a Roderich będzie musiał uważać na słowa bardziej niż dotychczas.

W całym swoim dwudziestotrzyletnim życiu nie czuł większej bezsilności. Nie tak miała wyglądać jego kariera w polityce. Planował wspiąć się wyżej, może nawet któregoś dnia wystartować w wyborach. Jednak marzenia pozostaną marzeniami, dopóki Snow będzie trzymał go na smyczy.

***

Vivienne czuła się, jakby znowu miała siedemnaście lat i po zmroku wymykała się na spotkanie z Askalonem. Jaka była wtedy naiwna, gdy myślała, że ojciec niczego się nie domyślał. Przez długie lata pamiętała pierwszą ostrą kłótnię i słowa, które nigdy nie powinny paść. Oślepiona szczenięcą miłością po raz pierwszy zawiodła ojca. Gdyby nie była taka oparta, gdyby tylko go posłuchała może przejrzałaby Askalona szybciej, niż dopiero przed jego śmiercią.

Jednak ostatnie wieczorne spotkania były związane z nudą. Tutaj nie działo się nic. Spokój był wręcz dobijający. Przeważnie większość dnia błąkała się wszędzie, co jakiś czas wyciągała zeszyt i rysowała krajobraz. Jednak ile razy można robić to samo. W Kapitolu zawsze działo się coś. Ktoś wziął ślub, rozwiódł się albo całkowicie zmienił wygląd. Okazji do plotek nie brakowało, zwłaszcza kiedy obracało się w śmietance towarzyskiej.

Teraz wieczorne spotkania dawały jej namiastkę adrenaliny. Stanie w cieniu, oczekując na przyjście, przywracało wspomnienia. Parę razy odważyła się i stanęła pod latarnią, tak że jej niewidzące oko było doskonale widoczne. Po cichu liczyła, że może poruszy ten temat, ale nic takiego nie miało miejsca. Wprawdzie co jakiś czas zerkał, jednak finalnie nic nie powiedział. Wielka szkoda.

Vivienne narzuciła płaszcz i pośpiesznie wyszła z domu. Wprawdzie miała sporo czasu, ale zawsze wolała być odrobinę szybciej. Wciąż rozmyślała, kiedy mijała ponure budynki. Ich spotkania były krótkie, ale Vivienne zawsze starała się czegoś dowiedzieć. Gdyby tylko nie milczał jak grób. Nie miała zamiaru odpuścić. To było jej jedyną rozrywką.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 20 hours ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Ars MoriendiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz