7

101 9 2
                                    

Potter miał jednak nosa, wybierając sobie kryjówkę. Zajął pokoje ukryte w zapomnianym końcu korytarza na trzecim piętrze, należące niegdyś do mojego ciotecznego pradziadka Alfiego. Nie rozmawialiśmy o nim zbyt często. W ciągu pokoleń był w naszej rodzinie jedynym Gryfonem.

Wnętrza są duże i przestronne. Nie byłem tutaj od lat. Portret pradziadka wisi na ścianie salonu. Wchodząc do pomieszczenia, widzę, że podsypia, jednak budzi się, burcząc i parskając, kiedy zamykają się za nami drzwi.

— Co się dzieje? — odzywa się głośno Alfie, przecierając zaspane oczy, ale Potter szybko go ucisza.

— Wybacz — mamrocze w moją stronę. — James śpi po przeciwnej stronie holu, a niezła z niego burczymucha, jeśli obudzi się w środku nocy.

Ignoruję jego wyjaśnienia. Stoję jak zamurowany i wpatruję się w pudło w kącie pokoju, które pokazuje coś w rodzaju ruchomego obrazu.

— Co to, u diabła, jest? — pytam, zarzucając swój płaszcz i szalik na krzesło.

Potter czerwieni się.

— No tak. Przepraszam. W tym miesiącu są rozgrywki krykieta pomiędzy Anglią i Australią, i Dromeda powiedziała, że to żaden problem postawić tutaj telewizor. Zaczarowałem go tak, żeby korzystał z magii, a nie energii elektrycznej, ale...

— Mugolskie urządzenie? — Patrzę na niego przerażonym wzrokiem. — W mojej rezydencji? — Ojciec musi przewracać się w grobie. Ta myśl powoduje, że niemal wybucham śmiechem.

— Mogę go wyłączyć. — Potter wyciąga dłoń w kierunku pudła, ale powstrzymuję go.

— Nie trzeba.

Zerka na mnie z ciekawością.

— Od kiedy przestałeś mieć obiekcję w stosunku do mugolskiej technologii?

— A od kiedy ty używasz słowa „obiekcja"? — odparowuję i siadam na kanapie. Jak na ogromnego, wiktoriańskiego potwora, którego miękkie siedziska obite są aksamitem w kolorze jasnej czerwieni, okazuje się niezwykle wygodna.

— Racja. — Potter macha różdżką na pudło i przytłumiony dotychczas dźwięk cichnie jeszcze bardziej. Nie mogę przestać patrzeć na to dziwaczne urządzenie. Ubrany na biało mężczyzna przechadza się po zielonym polu, machając czymś, co niezaprzeczalnie wygląda jak...

— To są kije do quidditcha — mówię.

— Niezupełnie — odpowiada ze śmiechem. — Do krykieta.

— Co?

— Krykiet — powtarza. — Gra nieco podobna do quidditcha, ale bez mioteł i tłuczków.

Prycham wyniośle.

— Więc jaki to ma sens?

— Wielu mogłoby się z tobą zgodzić. — Siada na oparciu z boku kanapy. — Ale to właśnie z jego powodu zarywam dzisiaj noc. Anglia gra z Australią w Perth. Pierwsza noc trzeciego meczu testowego.

— Nie wiem, o czym mówisz — odpowiadam, jednak uważnie obserwuję pudło. Chętnie skorzystam ze środka na odegnanie myśli, nawet jeśli jest środkiem mugolskim. — Czyli nie ma znicza?

Potter szczerzy się w moją stronę.

— Nie ma.

Marszczę brwi.

— Więc za co, do diabła, przyznaje się punkty?

— Za uderzenie piłki i bieg — odpowiada Potter i śmieje się, kiedy wywracam oczami. — Momentami może być nudno, jeśli nie wiesz, na co zwracać uwagę. — Wstaje i podchodzi do kredensu. — Anglia spisuje się dziś bardzo dobrze — oświadcza przez ramię, pochylając się, by pogrzebać w szafce. Nie mogę nie zauważyć, jak dobrze leżą na nim dżinsy. Znowu czuję gorąco na twarzy. — To dopiero pierwsza runda, a Tremlett rozkłada odbijających jednego po drugim.

Anatomia dusz || Drarry || Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz