10

189 11 1
                                    

Nie śpię przez resztę nocy. W momencie, kiedy spotykam się z matką w kościele św. Swithina, jestem zesztywniały i wyczerpany. Procesja wchodzi do pomieszczenia chwilę po tym, jak siadamy na ławce. Podejrzewam, że przy matce, ubranej w elegancką, nieskazitelną ciemnoniebieską szatę, wyglądam nędznie i tandetnie.

Wyndham-Ffoulkes wkracza na mównicę. Wszyscy zebrani wstają.

— Pan z wami — mówi, a w odpowiedzi słychać: „I z duchem twoim". Stoję spięty, kiedy prowadzi nas przez wyznanie grzechów i kolektę. Nie chcę tu być. To wszystko zbyt wyraźnie przypomina mi pogrzeb ojca. Niemal dostrzegam jego trumnę z przodu głównej nawy. Nabieram gwałtownie powietrza. Matka marszczy brwi i klepie mnie lekko programem liturgii w sposób, jaki robiła to, kiedy byłem dzieckiem i źle zachowywałem się w kościele. Wzdycham i staram się przybrać uprzejmy wyraz twarzy, zanim udajemy się, by zapalić świecę na adwentowym wieńcu.

To będzie długie nabożeństwo.

Nie pamiętam niczego z kazania Wyndhama-Ffloulkesa, ale kiedy wychodzę po mszy, z wdzięcznością kiwam mu głową w geście podziękowania.

— Jak się miewasz, młody człowieku? — pyta mnie łagodnym głosem. Myślę, że naprawdę interesuje go odpowiedź.

Mimo to odsuwam się, napinając ramiona. Jestem przecież Malfoyem.

— Całkiem dobrze, dziękuję — odpowiadam.

Wiem, że mi nie wierzy, ale taktownie nie naciska.

Razem z matką jem obiad w restauracji Old Vicarage w Oksfordzie. W kominku obok nas trzaska ogień. Portrety przyglądają się nam ze ścian koloru głębokiej czerwieni, a zielona skóra na moim krześle skrzypi, kiedy się wiercę. Bawię się jedzeniem, podczas gdy głowę wypełnioną mam myślami, których raczej wolałbym uniknąć. Matka również nie rusza swojej porcji.

Sięga po kieliszek z winem.

— Dobrze jest zjeść porządny posiłek. Skrzaty Andromedy nie potrafią zbyt dobrze gotować.

Unoszę wzrok.

— Co?

— Nic, kochanie. — Przygląda się swojemu królikowi w musztardzie. — Jak twój pstrąg?

Właściwie nie mam pojęcia. Wzdycham.

— W porządku.

— Wyglądasz mizernie. — Jej czoło przecina zmarszczka. — Znowu pracowałeś do późna?

— Nie. — Wkładam do ust kęs ryby i żuję powoli. Ogarnia mnie niecodzienna potrzeba szczerości. — Dziś w nocy byłem w rezydencji.

Jej ręka z widelcem zatrzymuje się w drodze do jasnoczerwonych warg.

— Po co?

— Rozmawiałem z Potterem — przyznaję.

— Och, naprawdę? Jak tam jego... — macha wymijająco smukłą dłonią — cokolwiek robi we dworze?

— Cóż, myślę... — przerywam, przesuwając widelcem po boku pstrąga. Pytanie, które krążyło mi po głowie, nagle wylewa się z moich ust: — Czy nienawidzisz ojca?

Matka odkłada sztućce i spogląda na mnie.

— Nie. Nie nienawidzę. — Milknie na moment, łapiąc moje spojrzenie. — A ty?

— Czasami.

Waha się, a potem powoli nabiera powietrza.

— Uważam, że to dość powszechne pałać czasami nienawiścią do własnego ojca. Szczególnie po tym, jak zostawił nas tak nagle.

Anatomia dusz || Drarry || Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz