9

99 9 2
                                    

Oczywiście, że nie śpi.

Kiedy pukam do jego pokoju, słyszę stłumione dźwięki dochodzące z pudła.

Potter otwiera z zaciśniętymi ustami, ale na mój widok wyraz jego twarzy łagodnieje.

— Myślałem, że to skrzat — mówi.

— Jestem trochę bardziej ludzki — odpowiadam. — Odrobinę. — Waham się. To niedorzeczne, że czuję się zdenerwowany. Przecież to mój dom, na miłość boską. A raczej prawie mój. — Dlaczego się złościsz? Zrobiły coś? — Zniżam głos, przechodząc przez próg po tym, jak Potter otwiera drzwi szerzej.

— Nie, nic nie zrobiły — zaprzecza. — Leci mecz testowy. I nic się nie stało. Ginny wzięła Jamesa na weekend.

— Och. — Tym razem nie zawracałem sobie głowy płaszczem, nie wydawało mi się to konieczne, skoro dostałem się do rezydencji przez sieć Fiuu. Zamiast tego założyłem gruby, kremowy arański sweter, który nieźle na mnie leży. Nieszczególnie chcę rozmyślać nad tym, czemu go wybrałem.

Potter zamyka za mną drzwi.

— Chcesz czegoś do picia? — W jego oddechu wyczuwam słaby zapach piwa.

Rozglądam się wokół. Obok kanapy na podłodze leżą już dwie puste butelki, a koło nich paczka mugolskich chipsów. Krewetkowych. Marszczę nos. Co za obrzydlistwo. W pudle znowu widzę mężczyznę w bieli. Wygląda posępnie.

— Przeszkadzam?

— Nie, nawet lepiej, że jesteś. — Przetrząsa kredens i wyciąga kolejne dwie butelki. Otwiera je i wręcza mi jedną. Tym razem to cydr. Unoszę wzrok na Pottera, a on wzrusza ramionami. — Powiedziałeś, że go wolisz.

— To prawda. — Obracam butelkę w dłoniach, zaskoczony, że pamiętał. — Nie mogłem zasnąć.

— Koszmary?

Przypominają mi się jego oczy, pociemniałe i wyraźne na tle śniegu.

— Niezupełnie. — Upijam łyk cydru. — Po prostu pomyślałem, że może nie śpisz. Ale jeśli jesteś zajęty...

— Malfoy. — Potter rozpiera się na kanapie, rozsuwając szeroko kolana, i spogląda na mnie. — Siadaj. — Dzisiaj ma na sobie inną piżamę, czarne spodnie z drobnymi szarymi paskami oraz gładki i rozciągnięty czerwony podkoszulek. Wygląda... Zatrzymuję tę myśl, zanim zdążę ją dokończyć, czując ciepło napływające mi na policzki. Siadam sztywno, tak daleko od niego, jak tylko mogę. Cioteczny pradziadek Alfie znowu chrapie na swoim obrazie. Ręce złożył na brzuchu okrytym tkaną w gruby wzór kamizelką.

— Czy on robi cokolwiek innego poza spaniem? — pytam, a Potter zerka na portret.

— Nie za często.

Obserwuję Alfiego.

— Nigdy go nie znałem. Rzadko ktoś o nim wspominał, a kiedy przyszedłem tu kilka razy, skrzaty natychmiast mnie wyganiały.

— To przyzwoity typ — stwierdza Potter. — Nie taki, jakiego spodziewałem się po Malfoyu.

Posyłam mu chłodne spojrzenie.

— Doprawdy.

Potter wzrusza ramionami i podnosi butelkę do ust.

— Ale ty, jak się okazuje, też taki nie jesteś.

— To oczywiste. — W moim głosie słychać gorzki ton. — Jestem porażką rodziny.

— Nie nazwałbym cię tak.

— Ale mój ojciec by mnie tak nazwał.

Potter pochyla się w moją stronę.

— Lucjusz Malfoy nie był godny nawet tego, by wyczyścić ci buty — mówi pewnym tonem, a jego bystre oczy łapią moje spojrzenie. — Ty przetrwałeś. On wybrał inną drogę. Automatycznie wygrywasz. — Nie mogę oderwać od niego wzroku. — To ty sprawiłeś, że jesteś, kim jesteś. — Głos Pottera przybiera na sile i słychać w nim upartą determinację, którą dostrzegłem dotychczas jedynie u Gryfonów. Nagle zdaję sobie sprawę, że wypił więcej, niż mi się zdawało. — Nie Czarny Pan. Ani Yaxley. Ani twój ojciec. Teraz jesteś naukowcem i to w Oksfordzie...

Anatomia dusz || Drarry || Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz