PLAN B

26 7 23
                                    

Tato i Tay po raz kolejny pojechali targować się z bandziorami. Tym razem chodziło o wodę. Dwa dni temu sieć wodociągowa przestała istnieć. Prąd wyłączyli dziś rano. Od tak cofnęliśmy się do średniowiecza.

Było już późno, zachmurzone niebo całkowicie przysłaniało gwiazdy a jedynym źródłem światła było płonące miasto. Wystrzały słyszane z oddali były coraz częstsze. Odkąd wojsko zabrało się za pacyfikowanie ludności było jeszcze gorzej. Godzina policyjna, nie obejmowała już tylko kilku godzin w ciągu dnia.

- Powinni już być z powrotem!- blade światło świecy oświetlało jej profil. Patrzyła w stronę okna, jednak mogła dostrzec jedynie ciemność.

- Mamo, połóż się, jesteś wykończona, obudzę Cię jak tylko zajadą na podjazd.

- Nie, zaczekam z Tobą. Powinni już być...

- Tak wiem... ale nie martw się na pewno zatrzymała ich jakaś błahostka.

- Albo żołnierze.- zimny dreszcz przeszył moje ciało.

- Od kilku godzin nie słychać strzałów, widocznie przenieśli się na drugą stronę miasta. Mało prawdopodobne, że to oni ich zatrzymali.

- Obyś miała rację...- siedziałyśmy tak przy wypalającej się świecy w willi obłożonej marmurami i złotem, licząc na to, że zdobędziemy przynajmniej jedną butelkę wody, by ugasić pragnienie i choć na chwilę przyciszyć głód. Ciemność za oknem rozjaśnił blask reflektorów. Poderwałam sie i wybiegłam wprost przed parkujący samochód.

- Co tak długo?!- złapałam zgrzewkę wody i próbując nie wybić sobie zębów poczłapałam wprost do domu.

- Musieliśmy przeczekać, wojskowy patrol wyłapywał ludzi na wjeździe do miasta.- Tay wszedł tuż za mną niosąc pozostałe zapasy.

- Nie słyszałyśmy wystrzałów od kilku godzin.

- Bo tym razem, tych których złapali, pakowali do ciężarówek a nie do worków.

- Jesteście! Tak się bałam!

- Spokojnie, przecież wiesz, że poruszę niebo żeby móc do Ciebie wrócić- ojciec delikatnie pocałował czoło mamy.- dziś było inaczej. Nie możemy więcej się u nich zaopatrzać.

- Dlaczego?

- Wypytywali o naszą dzielnicę, sąsiadów...

- Powiedzieliście im coś?

- Oczywiście że nie! Ale wściekli się.

- Wiedzą, że mamy pieniądze, zresztą jeździliśmy tam Lexusem.- Tay opadł na krzesło.

- Synu, musimy znaleźć inną grupę, może pojedziemy dalej, głębiej w miasto?

- Nie wiem. Trzeba to wszystko przemyśleć. Nie mam teraz do tego głowy.

- Tay ma rację, to może teraz zaczekać. Myślę, że będziemy musieli się też zastanowić nad wyjazdem.

- Ori, dziecko tu jesteśmy najbezpieczniejsi! Nie mamy dokąd uciec. Wszędzie jest tylko gorzej.

- W tym akurat się zgadzam z tatą. Nie wiesz jak tam jest. A jeśli myślisz, że zamieszkamy w lesie i będziemy wesoło skakać pomiędzy drzewami to muszę Cię zmartwić siostrzyczko. Żadni z nas Buszmeni.

- Mówię tylko, że nie będziemy mogli zostać tu na zawsze! Nie każę Ci zakładać spódniczki i bujać się po lianach! Dobrze wiecie, że w końcu przyjdą i tutaj jeśli nie żołnierze to ci bandyci z którymi handlujemy. Musimy mieć jakiś plan. Mamo poprzyj mnie, wiesz że mam rację!- z rezygnację spojrzałam na matkę, która w ciszy przysłuchiwała się naszej rozmowie. Po chwili namysłu pokręciła głową.

NOWY EDENOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz