ŚMIERĆ NIE POTRZEBUJE TOWARZYSTWA

48 9 12
                                    

Powietrze wypełniał pył, każdy oddech skutkował atakiem kaszlu. Tytus podał mi butelkę z wodą. Wzięłam niewielki łyk, nie mieliśmy jej za dużo a nie wiadomo było kiedy i czy zdobędziemy następną. Wśród ocalałych chodziły słuchy, że rzeki i stawy uległy skażeniu i nie nadają się do spożycia.
- Musimy iść.- był zmęczony, od dwóch dni jesteśmy pod ostrzałem jeśli nie rakiet to karabinów żołnierzy. Ciągłe poszukiwanie schronienia, oglądanie się za siebie a teraz jeszcze poszukiwanie zapasów wykańczało nie tylko fizycznie ale przede wszystkim psychicznie.
- Skarbie, może zostaniemy tutaj? Spójrz, żołnierze już przeszukali ten teren- wskazała na dziury po kulach, które zdobiły drzwi wejściowe.
- Mama ma rację, to była knajpa, przy odrobinie szczęścia znajdziemy coś do jedzenia...
- Nie ma mowy!- mężczyzna poderwał się w międzyczasie łapiąc mnie za dłoń i ciągnąc za sobą w stronę schodów prowadzących na parter.- od centrum dzieli nas dwie przecznice, oni się tu wszędzie kręcą- omiótł ręka pomieszczenie- jak jebane szczury! Idziemy!- wszyscy posłusznie wygramoliliśmy się z piwnicy w której przez ostatnie kilka godzin ustalaliśmy plan działania. Patrzyłam na niego z lekkim niedowierzaniem, jak w ciągu kilku tygodni z tak niepozornego chłopaczka zamienił się w odważnego mężczyznę, biorącego na barki ochronę całej rodziny.

Był najmłodszy, synek mamusi, wiecznie poukładany, grzeczny, świetnie się uczył, stronił od imprez. Kiedy poszedł na studia prawnicze rodziców przepełniała duma, mnie zresztą też. Wszyscy wiedzieliśmy, że z naszej dwójki to on będzie tym który w życiu coś osiągnie. Ale z pewnością żadne z nas nie spodziewało się, że ten wysoki, blond chuderlak zamieni się w mistrza przetrwania!

Na zewnątrz zaczęło się ściemniać, trzeba było uważać by nie wpaść do jakiejś dziury po wybuchu, nie potknąć się o gruz czy śmieci a przede wszystkim, trzeba było za wszelką cenę unikać gangów i żołnierzy. Przejście kilku metrów było równie wyczerpujące co przebiegnięcie maratonu. Z każdej strony dochodziły nas echa strzałów i wybuchów. Sporadyczne krzyki i warkot silników przyprawiały o dreszcze. Co chwila przystawaliśmy, chowaliśmy się za spalonymi samochodami i jak już od kilku tygodni kurwa- nasłuchiwaliśmy! Nasze życie zależało od tego czy w porę coś usłyszymy!
- Są niedaleko...- jego głos był ledwie słyszalny, spojrzałam przerażona na matkę, która kurczowo trzymała się spalonej karoserii.
- Co teraz? Wracamy?- nachyliłam się do brata wyczekując na jego decyzję. Nagle zza węgła wyłonił się wojskowy samochód, za nim kolejny i kolejny. Jechali powoli z wieżyczek na ich dachach wyłaniały się śmiercionośne karabiny maszynowe mające tylko jeden cel. Nas.
- Tam...- ojciec kucając przysunął się do nas wskazując drżącym palcem w przeciwnym kierunku z którego nadchodzili piechurzy. Było ich około 20, uzbrojeni po zęby po raz kolejny przeczesywali teren.
- Co robimy?!- oczy taty przysłoniły łzy, złapał mamę i przyciągnął do siebie, jego uścisk przeraził mnie bardziej niż to co się do nas zbliżało, gdyż oznaczał pożegnanie i nie zostawiał miejsca na nadzieję.
- Ściągnę ich na siebie! Wy uciekajcie!- mówiąc to Tytus spojrzał na mnie wyczekując poparcia.
- W życiu!- chwyciłam go za rękę przyciągając bliżej.- albo razem z tego wyjdziemy albo...- głos mi się łamał, śmierć właśnie głaskała nas po głowie a w tle rozbrzmiewały demoniczne śmiechy i nawoływania. W jednej chwili poczułam mocne szarpnięcie za kaptur.
- O proszę kogo my tu mamy?!- konwój zatrzymał się a mocna dłoń wyciągnęła mnie na środek ulicy niczym worek ziemniaków. Głos uwiązł mi w gardle, kontem oka zauważyłam jak w taki sam sposób wyciągają pozostałych. Z całej siły pchnął mnie tak, że upadłam wprost pod nogi kolejnego trepa.
- Jesteśmy cywilami! Błagam! Zostawcie moje dzieci! Pozwólcie nam odejść!- Ojciec szukał litości wśród tych hien, jednak odpowiadał mu jedynie śmiech.
- Jedziemy dalej, poradzicie sobie?- kierowca jednego z samochodów zatrzymał się tuż obok nas.
- Jasne! Załatwimy to szybko!- zachrypnięty głos przytłumił chichot pozostałych. Gdy kolumna ruszyła, jego uwaga znów skupiła się na nas.- Panowie! Mamy tu jedną niewiastę, podstarzałą ale jednak!- jeden z drabów chwycił moją matkę, która w panice zaczęła kopać i krzyczeć. Kiedy wymierzył jej kilka razów w policzek, upadła.
- Zostaw ją!- ojciec rzucił się na mężczyznę. Wywiązała się szamotanina, reszta wpadła w histeryczny szał, zaczęli kibicować swojemu druhowi, przy okazji wyzywając mojego tatę.

NOWY EDENOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz