𓇢𓆸 rozdział 1

45 22 88
                                    

Każdy z nas ma własny sposób i własny mechanizm na radzenie sobie z problemami.

Według Johna Greya z książki „Mężczyźni są z Marsa, kobiety są z Wenus", powodem wielu kłótni w związkach jest niezrozumienie drugiej strony. Kobieta wraca do domu z pracy, zmęczona, zdenerwowana, siada na kanapie i zaczyna wylewać swoje żale do partnera. Wredna Kaśka z księgowości znowu kupiła sobie dokładnie te samą torebkę, a dodatkowo utrudnia wzięcie urlopu. Kobieta dobrze wie, że nie ma rozwiązania na tę sytuację, musi sobie jedynie ponarzekać. Mężczyzna natomiast odczuwa, że zostało mu rzucone wyzwanie. Musi jak najszybciej znaleźć sposób, aby pomóc swojej partnerce utrzeć nosa Kaśce. Zaczyna więc rzucać pomysłami. Efekt? Kobieta myśli, że mężczyzna jej nie słucha, a mężczyzna myśli, że kobieta nie docenia jego pomysłów i uważa je za głupie.

Ja byłam tą kobietą. Musiałam, wręcz potrzebowałam, się wygadać. Żaden mój problem nie mógł zostać rozwiązany, bez długiego monologu, bez żadnego konkretnego celu. Nie szukałam rozwiązania. Potrzebowałam po prostu wyrzucić z siebie wszystkie skumulowane emocje, dać im ujście, aby finalnie o nich zapomnieć.

Za czasów studenckich zasada „trzech Z", sprawdzała się idealnie. Zakuć, zdać, zapomnieć. Teraz dołączyłam do niej czwarte „Z" – zapić. To właśnie alkohol spowodował, że jestem tu, gdzie jestem.

Zacznijmy jednak od początku.

W czasach szkolnych byłam prawdziwą liderką grupy. Jeśli ktoś miał problem, przychodził do mnie. Nie wiedziałeś, co zadano nam na piątek? Ja znałam odpowiedź. Szukałeś najlepszego kompana do rozmowy i wypicia setki wódki pod mostem? Ja byłam tym kompanem! Moja paczka przyjaciół posypała się jednak w ekspresowym tempie. Ledwo odebrałam dyplom, a już byłam sama.

Sama byłam przez lata.

Sama poszłam do pierwszej pracy.

Sama pięłam się po ścieżkach kariery.

Sama kupiłam swoje pierwsze, mikroskopijne mieszkanie.

Ale czy chciałam życie spędzić sama? Nie, absolutnie nie!

Nic więc dziwnego, że stale szukałam towarzystwa. Marzyłam o historii miłosnej rodem z najlepszego filmu romantycznego. O przyjaciółce, tak oddanej i wiernej, że wszystkie inne kobiety zazdrościłyby nam naszej wspaniałej relacji. Chciałam wpaść do rodziców w niedzielne popołudnie na pyszny domowy obiad i ucałować swoją babcię w czubek głowy, opowiadając jej przy tym, jak świetnie idzie mi w pracy.

Zamiast zrobić te wszystkie wspaniałe rzeczy, rzuciłam się na kanapę i spojrzałam z rezygnacją za okno. Pogoda zdecydowanie pozostawiała wiele do życzenia, jednak nie zmieniało to faktu, że i tak nie miałam żadnych planów. Burze, ulewy czy gradobicie – wszystko mi jedno to i tak tylko pogoda za oknem, której nie jestem częścią.

Zerknęłam po raz ostatni na telefon, który klasycznie informował mnie wyłącznie o kolejnych mailach i wypuściłam powietrze nagromadzone w płucach.

Dobrze wiedziałam, że swojej historii romantycznej nie znajdę na Tinderze, tak czy siak otwierałam każdego dnia tę płomienną aplikację i próbowałam swoich sił. Dzisiejszy dzień jednak umocnił mnie w tym, że nie warto, dlatego gdy odblokowałam urządzenie i odnalazłam ikonkę, przytrzymałam ją, a następnie usunęłam.

Dzisiejsza randka zapowiadała się dobrze. Mężczyzna w podobnym wieku do mnie, prowadzący swoją własną firmę. Co mogło pójść nie tak? Wiele mogło pójść nie tak.

Nie tylko musiałam zapłacić za swoje jedzenie, ale także i spędziłam blisko dwie godziny na wysłuchiwaniu jego chorych teorii na temat podziału ról w związku. Wątki rodem z Reddita lub innego forum dla smutnych, starych spermiarzy. Miałam ochotę krzyczeć. Potrzebowałam się wygadać. Desperacko potrzebowałam sobie ponarzekać. Mówienie samej do siebie to było za mało.

ConnectedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz