prolog

103 4 1
                                    

Dzisiaj miał być najgorszy dzień w życiu Dazai'a. Zapytacie, "dlaczego?". Już śpieszę z odpowiedzią. Dzisiaj chowany był jego były partner z Port Mafii. Mimo, że czasami udawał i sprawiał mu ból, swoimi słowami, to właśnie on utrzymywał go na tym świecie. Bez niego już nic nie było takie samo.

Nic już go tutaj nie trzymało. Agencja Detektywistyczna, do której chodził nie sprawiała mu żadnej przyjemności. Tak jak powiedział mu kiedy jego stary przyjaciel, Oda Sakunosuke przed swoją śmiercią, bycie po ani jednej ani po drugiej stronie nie sprawiało mu żadnej przyjemnosci, satysfakcji. Wtedy mu powiedział by czynił chociaż dobro, jednak teraz zobaczył, że słuchając się jednego przyjaciela, stracił drugiego. Bo choć jeden był dla niego jak ojciec, tak drugi był dla niego jak szczęście. Jak słońce przychodzące po burzy.

Tak. Dobrze zauważyliście. Dazai Osamu, najmłodszy herszt w historii Portowej Mafii, kobieciarz jakich mało, lecz także jeden z najmądrzejszych ludzi na świecie jest, a raczej był zakochany w najsilniejszym człowieku na świecie, Chuuy'i Nakacharze.

Niestety, już nie będzie miał czasu na wkurzaniu go, na podziwianiu jego urody, ani nad zbieraniu się w sobie, by wyznać te uczucia.

Kiedy tak sobie myślał, zaczął sobie przypominać okoliczności przez jakie umarł.

Był to zwykły Yokohamski dzień. Ptaki śpiewały, ludzie nadal nie zwracali uwagi na świat dookoła nich, a Dazai zauważył, że zbiera się na burzę. Mimo tych wszystkich czynników miał z tyłu głowy przeczucie, że wydarzy się coś złego, niespodziwanego, jednak jak to on, zignorował to przeczucie, bo jeśli miałby umrzeć to byłaby to najlepsza rzecz jaka mu się, od dłuższego czasu, przytrafiła. W dodatku jedyną osobą, o którą się martwił doskonale by sobie poradziła. Kto jak nie Chibi? No właśnie, dlatego dłużej już nie zawracał sobie tym głowy I poszedł, oczywiście spóźniony, do pracy.

Wchodząc powitały go bardzo różnorakie reakcje. Od wrzasków Kunikidy, do miłych przywitań, bądź skinięć głowy. Mając wywalone w okularnika, podszedł do Atsushiego i z miną niewiniątka zapytał:

- Atsushi, ty mój kochany. Miałem wczoraj baaaaardzo ciężki dzień. Mógłbyś zająć się za mnie papierkową robotą?

Dłuższy czas się wahał, lecz jak zobaczył puppy eyes, poddał się.

- W porządku, Dazai-san. Może odpoczniesz?

- O to, to, to. Dobrze mówisz Atsushi. Zrobię jak mówisz i udam się na spoczynek.

Jak powiedział, tak zrobił. Położył się na kanapie i rozmyślał nad sensem życia, nad tym po co on w ogóle istnieje oraz nad powspominaniem starych czasów. Jak wszystko było prostsze. Albo i nie, no bo w sumie miał takie same przemyślenia, tylko doświadczenia inne.

Lekko się nudził, ponieważ nie wziął ze sobą telefonu i słuchawek. A tak to by sobie piosenki posłuchał. O samobójstwie. Ach. No nic. Nie będzie płakał nad czymś tak trywialnym jak telefon.

I tak mu minęła reszta dnia. Kiedy już wszyscy mieli wychodzić, został włączony alarm.

- Co się dzieje?! - krzyknął przerażony Atsushi

- Został wzniesiony alarm, nad bardzo wysoką aktywnością, bardzo potężnej zdolności, która niszczy wszystko na swojej drodze.

- Skąd to wiesz?!

- Jestem najlepszym detektywem na świecie! - żąchnął się - Nie zapominaj o tym!

- T-tak jest! - krzyknął zawstydzony

Brunet prychnął w środku. Jaka szybka zmiana nastroju. Na początku krzyczał przerażony, a teraz krzyczy z zawstydzenia. Szydził z niego w środku, lecz powiedział na głos tylko tyle:

stare dziejeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz