DWA

124 5 0
                                    

Przez pół nocy nie zmrużyłam oka nawet na chwilę. W mojej głowie ciągle odbijały się słowa i wiadomość Nathaniela Granda.

Myślałam nawet, czy nie napisać do niego krótkiej wiadomości z pytaniem, skąd znał moje nazwisko. Zrezygnowałam jednak z tego pomysłu, gdy byłam już gotowa naciskać strzałkę. Bałam się, że okaże się, że w przypływie chwili podałam mu swoje nazwisko, tak jak on podał mi swoje. Irytowało mnie to, jednak nic nie potrafiłam na to poradzić.

Jeknęłam męczeńsko, przewracając się na plecy. Do tej pory leżałam na lewym boku. Przez cały ten czas patrzyłam się tępo w zasłonięte ciężkimi, szarymi zasłonami okno.

Chciałam zrozumieć, dlaczego Nathaniel Grand skierował się do mnie po nazwisku, a nie po imieniu. W końcu tyczyło się to mnie, mojej prywatności. Choć dziwnie było nazwać to prywatnością, skoro całe to pieprzone miasto znało mojego ojca, a co za tym szło – nasze nazwisko i mnie zresztą też.

Może Sebastian nas widział? Może Nathaniel zobaczył go w oknie i rozpoznał? Może domyślił się, że byłam jego córką?

Serio nie wiedziałam, co miałam o tym wszystkim myśleć.

Zegary wskazywały krótko po dziewiątej, a to oznaczało, że taty z pewnością nie było już w domu. Do moich uszu nie docierały żadne dźwięki, co dało mi do zrozumienia, że Elizabeth również gdzieś pojechała.

Na samą myśl o byciu samej w domu, podniosłam się do siadu. Pochyliłam się nad szafką nocną, a następnie zgarnęłam z niej telefon i zerknęłam na wyświetlacz.

Na pasku powiadomień od razu dostrzegłam numer macochy.

Elizabeth: Pojechałam na zakupy. Jeśli masz ochotę, napisz mi, co chcesz.

Przewróciłam oczami.

Od niej chciałam tylko tyle, by odpierdoliła się od mojego ojca. Nie była nam potrzebna. Była tutaj tylko kurą domową i pomagała spełnić fantazje Sebastianowi. Ohyda.

Westchnęłam, wstając na równe nogi. Wiedziałam, że i tak nie zasnę, więc dalsze leżenie w łóżku wydawało się dla mnie stratą czasu. Skoro Elizabeth nie było w domu, to ja musiałam zająć się sprzątaniem.

Powoli zeszłam na dół, kierując się do kuchni. Nalałam do szklanki wodę i wypiłam ją jednym haustem. Zaraz potem przystąpiłam do przygotowywania śniadania.

Płatki z mlekiem od zawsze stanowiły nierozłączną część mojego życia każdego sobotniego poranka. Nie pamiętałam, skąd mi się to wzięło, ale jakoś nieszczególnie zatruwałam tym swoją głowę. Nie czułam potrzeby analizowania tego. Choć zdarzało mi się często analizować wszystko, powód, przez który w sobotnie poranki jadłam płatki z mlekiem był dla mnie totalnie nieistotny.

Zasiadłam przy szarej wyspie kuchennej, kładąc przed sobą białą miskę ze śniadaniem. Zanim jednak zdążyłam wziąć łyżkę do buzi, usłyszałam dzwonek do drzwi.

Jezu, serio?

Niechętnie wstałam, a następnie skierowałam się do holu. Przekręciłam klucz w drzwiach, a następnie je otworzyłam.

Przed moimi oczami od razu pojawiła się burza blond włosów mojego przyjaciela. Zmarszczyłam brwi na jego niespodziewaną wizytę. Nie przypominam sobie, żebyśmy się gdzieś dziś umówili. No a przynajmniej nie z samego rana.

Już miałam coś powiedzieć, ale blondyn bez słowa mnie wyminął, wchodząc do środka.

– Też dobrze cię widzieć, Oliver – sarknęłam, krzyżując ręce pod piersiami. – Czy możesz wejść? Tak, pewnie! Jak się czuję? Och, wyśmienicie. Dziękuję, że pytasz! – Przewróciłam oczami, na co Smith parsknął pod nosem krótkim, urywanym śmiechem. – Co cię tak śmieszy, hm?

Hate me more, My Princess Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz