III. Najpiękniejszy rodzaj sztuki

487 39 13
                                    

Ace

Przychodzenie nad grób mojego ojca od zawsze było dla mnie trudne. Zwłaszcza w rocznicę jego śmierci, która przypadała czwartego lipca. Na samym początku długo wzbraniałem się przed zaglądaniem na cmentarz, do jego pokoju. Właściwie to unikałem wszystkiego co było związane z moim ojcem i mi o nim przypominało. Kiedy ten etap miałem za sobą i w końcu przełamałem się, aby w pierwszą rocznicę jego śmierci wybrać się samemu na cmentarz, zrozumiałem, że tak naprawdę cholernie mi go brakowało. W momencie kiedy to przed sobą przyznałem, pochłonęła mnie głęboka depresja. Po tym, chciałem żeby jego rzeczy mi o nim przypominały. Te działania udowodniły mi, że byłem pieprzonym masochistą. Od zawsze robiłem rzeczy na przekór sobie, bo niewyobrażalnie mnie kusiły. Na sam koniec pozostało wojsko, do którego wstąpiłem z czystego egoizmu i masochizmu. Kochałem swojego ojca jak nikogo innego na tym świecie i trudno było mi się z tym pogodzić. Teraz, po kilku latach przyzwyczaiłem się do bólu po jego stracie i zacząłem żyć teraźniejszym życiem. Wyprało to ze mnie wiele emocji. Ale pierwszy raz od obrzydliwie długiego czasu nie żałowałem. Nie żałowałem z prostej przyczyny. Tata od zawsze powtarzał mi, że on w swoim życiu nigdy nie żałował. Każdą porażkę, której ja na jego miejscu już dawno bym żałował – przyjmował i starał się coś zmienić, żeby owa sytuacja nie musiała się powtórzyć. Mawiał także, że wyciągał cenne lekcje z takich chwil. Postanowiłem zrobić tak samo. Jedyne czego brakowało mi w tej chwili to lekcji, którą miałem wyciągnąć. Zakładałem, że nadejdzie to niedługo po tym.

Wojsko oprócz jeszcze większego wyparcia emocji i uczuć nauczyło mnie, a właściwie wpoiło w nawyk wstawania o niewyobrażalnie wczesnych porach, czując się przy tym wypoczętym. Od przeszło ośmiu lat wykorzystywałem dnie w pełni, wstając o piątej rano. Czasami pozwalałem sobie przeleżeć w łóżku do siódmej rano. Moja mama odkryła mój niezbyt jej służący nawyk dosyć szybko. Najczęściej o wpół do szóstej rano trzaskałem drzwiami frontowymi – kiedy akurat byłem w domu – aby móc przejść się po dopiero budzącej się do życia okolicy. Lubiłem też biegać. Najczęściej łączyłem powolny spacer z powrotnym bieganiem.

Czwartego lipca dwa tysiące dwudziestego czwartego roku coś się zmieniło. Leżałem w łóżku i wgapiałem się w swój szary sufit w pokoju. Kiedy spojrzałem na zegarek znajdujący się na półce nocnej ujrzałem godzinę siódmą dwadzieścia. Nie wiedziałem co wpłynęło na mój umysł tamtego dnia. A tak właściwie to doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, tylko wmawiałem sobie co innego. Okłamywałem samego siebie kolejny dzień, tydzień, miesiąc, rok, z rzędu. Co roku odczuwałem ogromną pustkę.

Westchnąłem ciężko i postanowiłem wstać. W łazience przemyłem swoją twarz wodą i umyłem zęby, po czym znowu wróciłem do pokoju aby się ubrać. Czarna koszulka z krótkim rękawem i czarne jeansy. Zszedłem na dół i zjadłem śniadanie w ciszy. Spodziewałem się, że mama dalej spała i nie miała bladego pojęcia, że ja szykowałem się do wyjścia.

Poranek był chłodny. Nie zniechęciło mnie to jednak i ruszyłem dalej w drogę. Postanowiłem odpuścić sobie przejażdżkę samochodem, a postawić na spacer. Poza tym, nie mógłbym wsiąść do samochodu po ostatnim odwiezieniu siostry Reya po pracy do jej domu. Mimo, że był to samochód Flo i tak czułem, że w moim własnym samochodzie posunąłbym się do jeszcze gorszych myśli od tych, które zawitały do mojego umysłu kiedy mała O'Sullivan powitała mnie słowami, iż jest dużą dziewczynką i potrafi wrócić sama do domu.

Pokręciłem głową rozumiejąc, że znowu wróciłem myślami do Madison. Nie powinienem tego robić. Tak samo jak nie powinienem myśleć o niej poprzedniego wieczoru po powrocie do domu kiedy po tym wszystkim brałem najbardziej orzeźwiający i najbardziej potrzebny mi w tamtej chwili zimny prysznic.

Last TimeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz