[BONUS] 01.03.2024 - The Coverups, Londyn, 100 Club

9 3 0
                                    

Koncert jakiegoś side projectu Billie'ego był jednym z moich punktów na Green Dayowej bucket list, ale nie myślałam, że kiedyś uda się go zrealizować – w końcu te koncerty zawsze ogłaszane są z niewielkim wyprzedzeniem i zorganizowanie wycieczki do Stanów Zjednoczonych byłoby średnio wykonalne. Ale gdy Billie zaczął hintować występ The Coverups w Londynie, zdałam sobie sprawę, że to się może udać. No i się udało! 

Był czwartek, gdy ogłosili dwa koncerty – wtorkowy w klubie The Garage i piątkowy w 100 Club. Wraz z ogłoszeniem natychmiast otworzyli sprzedaż biletów, więc było to bardzo chaotyczne, ale ostatecznie udało nam się zdobyć wejściówki dla całego Hella Tiny Crew na piątek. Czy naprawdę miałam za trochę ponad tydzień znowu zobaczyć Billie'ego na żywo? Najwyraźniej.

Do Londynu przyleciałam w czwartek, a w słuchawkach cały czas grało mi „Milion Miles Away". Ciężko o bardziej odpowiedni soundtrack dla kolejnej pojebanej przygody. Tym razem nie było powodu, żeby polować na kogokolwiek z zespołu, więc w hotelu spotkałam się z Ele i razem poszłyśmy na drinka do Slim Jim's Liquor Store (tak dla zasady), a po spełnieniu tego fanowskiego obowiązku mogłyśmy pojechać na Baker Street, by zrobić reunion z Etty, Adą i Tanją.

Piątek przywitał nas deszczem – i to nie niewinną londyńską mżawką, a prawdziwą ulewą. Przed siódmą rano ja, Ele i Etty poszłyśmy zająć miejsce w kolejce, a zanim doszłyśmy do klubu (co zajęło nam dziesięć minut) byłyśmy przemoczone do suchej nitki. Dostałyśmy w miarę niskie numerki, bodajże od ósmego, więc miałyśmy jako takie szanse na pierwszy rząd. Mogłyśmy z czystym sumieniem wrócić do hotelu na śniadanie, które było w cenie noclegu, więc nie można było nie skorzystać.

Kolejkowanie było spokojne i przyjemne, przerywane krótkimi okresami znośnego deszczu (poranna zlewa już się nie powtórzyła). Poznałyśmy trochę nowych ludzi, ale nie zabrakło dobrze znanych twarzy. Niestety było po prostu kurewsko zimno i nie uratował mnie nawet dodatkowy sweter kupiony w Primarku. W dodatku tuż przed otwarciem drzwi okazało się, że na ten koncert osoby z niepełnosprawnością mają wcześniejsze wejście. Generalnie byłabym całym sercem za tym rozwiązaniem, gdyby tyczyło się osób, które faktycznie fizycznie nie są w stanie kolejkować. Tymczasem wyglądało to tak, że te osoby kwitły w kolejce od rana, nie zważając na deszcz i skrajnie niską temperaturę, po czym weszły pół godziny przed całą resztą. Rozumiem, ze nie wszystkie niepełnosprawności są widoczne, ale sorry not sorry -jeśli jesteś w stanie gnić cały dzień na zimnym chodniku, naprawdę nie jest ci potrzebny przywilej wcześniejszego wejścia.

Mimo tej niedogodności wszystkim naszym znajomym udało się stanąć w pierwszym rzędzie, bo scena była bardzo szeroka i można było stanąć z trzech jej stron. Żadnych barierek. Bluzy mogłyśmy położyć bezpośrednio na scenie, koło odsłuchów. To się nazywa komfort.

Support był całkiem przyzwoity, ale przeleciał bez mój umysł bez większej refleksji. No nie da się ukryć, ze przyjechałam taki kawał drogi dla kogoś innego. Gdy w końcu pojawiło się The Coverups, nie mogłam uwierzyć, że znowu widzę Armstronga z tak bliska. I znowu kompletnie tego nie planowałam! Setlista była troszkę inna niż na wtorkowym koncercie – piosenki były ułożone w innej kolejności, a dodatkowo dostaliśmy All The Young Dudes. Nie wiem co skłoniło Billie'ego do spisania jej na papierowych talerzach, ale xD doświadczenie nauczyło mnie, żeby nie zadawać zbyt wielu pytań, jeśli chodzi o tego człowieka. Fragment Ziggy Stardust zaśpiewał Chris z Norwegii, a na Should I Stay Or Should I Go na scenę weszła Maddie z Włoch. Niestety gościem specjalnym obu londyńskich koncertów była Courtney Love. Powiedzieć, że była tragiczna to jak nic nie powiedzieć. Nie ogarniała, kiedy powinna śpiewać (i kiedy przestać), myliła słowa, nie śpiewała do mikrofonu... No dramat. Zastanawiałyśmy się, czemu Armstrong ją zaprosił, bo ani nie niosło to żadnych walorów artystycznych ani nikt nie słyszał, żeby się przyjaźnili. Sprawa okazała się bardzo prozaiczna – Courtney również jest w Crush Music. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Zapewne planują jakiś jej wielki powrót i potrzebowali materiałów promocyjnych. Nie wydaje mi się jednak, żeby dało się jakoś korzystnie użyć tych nagrywek xD

Pierwotnie zakładałyśmy, że w połowie koncertu pójdzie my gdzieś na tył, żeby wypić piwo i potańczyć, ale na tyle spodobał nam się widok z pierwszego rzędu i gitary machające nam przed nosami, że nie opuściłyśmy naszych miejsc do końca koncertu. Później przyszedł czas na drinki, przytulasy ze znajomymi, wspólne zdjęcia i tak dalej. Można było porozmawiać z Billem, Chrisem i Hansem, na chwilę wyszedł też Jason, ale oczywiście Billie nie zaszczycił na swoją obecnością. Naiwnie poszliśmy pod tylne wejście do klubu, licząc na... nie wiem w sumie co xd Billie nawet na nikogo nie spojrzał, wsiadł sam do wielkiego auta i odjechał. Okazało się, że jego koledzy musieli zamówić sobie taksówkę xd Która nawet nie podjechała im pod wejście do klubu, więc musieli z gitarami dreptać do głównej ulicy. Było to równie zabawne co smutne, widzieć jak upychają się wszyscy do jednego samochodu i ściśnięci jak sardynki machają nam zza szyby.

Wobec tego nie było już powodu, żebyśmy zostawały w okolicy klubu. Poszłyśmy do pierwszego lepszego lokalu, który jeszcze był otwarty – skandynawski pub, w którym akurat był wieczór włoskiej muzyki xD Serio, ciężko o bardziej randomowe miejsce. Na szczęście nie miałyśmy wysokich wymagań – dach nad głową, alkohol i miejsce gdzie można by usiąść i pogadać.

Właściwie było to trochę jak warm up party przed trasą koncertową Green Daya - wprawdzie z trzymiesięcznym wyprzedzeniem, ale nie czepiajmy się takich szczegółów. 

Calling All Slayviors || Green Day PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz