Prosto z Mediolanu ja i Ele leciałyśmy do Amsterdamu, ale żeby było weselej miałyśmy inne loty, bo bukowanie wspólnych podróży nie jest mocną stroną nikogo z mojej ekipy. Nigdy wcześniej nie byłam na lotnisku Malpensa, ale niespecjalnie się nad tym zastanawiałam, bo przecież wszystkie lotniska są takie same, nie? Przybyłam jak zwykle z plecakiem i wielką nielegalną torbą, gotowa przepakować się i ubrać we wszystkie grube ciuchy przed podejściem do gejtu. Zeskanowałyśmy nasze bilety i zaczęłyśmy iść w kierunku security, gdy nagle Ele powiedziała beztrosko:
- Pamiętasz, jak mówiłam ci, że kazali mi dopłacać pięćdziesiąt euro za dodatkową torbę? To w sumie było tutaj.
Kątem oka zauważyłam przed nami dwie pracownice EasyJeta, które akurat były zajęte wlepianiem komuś kary za nadbagaż. W obliczu takiej sytuacji rzuciłam tylko jedno słowo, które Ele perfekcyjnie zrozumiała po polsku.
- O kurwa!
Niewiele myśląc zrobiłam taktyczny odwrót, czyli nie zważając na ludzi za mną, rzuciłam się do ucieczki – nie biegłam, żeby nie przyciągnąć uwagi obsługi, ale musiałam przemieścić się na tyle szybko, żeby nie zdążyły się mi przyjrzeć. Wydaje mi się, że bramki ze skanowaniem biletów w teorii działają w jedną stronę, ale po prostu przemknęłam bokiem. Na szczęście Ele nie zostawiła mnie w obliczu tej awaryjnej sytuacji i uciekła razem ze mną.Gdy już znalazłam się poza zasięgiem wzroku pracownic EasyJeta, zaczęłam proceder pozbywania się dodatkowego bagażu, czyli założyłam wszystkie grube ciuchy na siebie. Przypominam, że byłyśmy w Mediolanie, więc po dwóch minutach miałam wrażenie, że moje ciało płonie, ale trudno, wolę spocić się jak świnia niż zapłacić pięćdziesiąt euro. W międzyczasie Ele przypomniało się, że z terminala 2 lotniska Malpensa lata wyłącznie EasyJet, stąd mogą sprawdzać bagaż jeszcze przed security, bo wszystkich pasażerów obowiązują te same zasady. To wiele wyjaśnia.
Jeszcze raz przeszłyśmy przez bramki, minęłyśmy krytycznie patrzącą obsługę i po przejściu security mogłam zrzucić z siebie kilka niepotrzebnych warstw ciuchów. Po jakichś czterdziestu minutach dołączyła do nas Val i razem mogłyśmy wzruszać się i rozpamiętywać wczorajszy koncert. Val jako jedyna ze Slayviors leciała na koncert do Paryża, gdzie ja nie wybrałabym się nawet za dopłatą, więc nasze koncertowe drogi miały się na chwilę rozejść. Ja z naszej trójki miałam lot jako ostatnia, więc miałam chwilę w samotności, żeby popłakać w odludnym kącie lotniska. To już moja tradycja.'
Wylądowałam więc w Amsterdamie sama. Wszyscy mówili mi, że lotnisko Schihpol jest wielkie, ale nie spodziewałam się, że będzie TAK OGROMNE. Zazwyczaj nie mam problemów, żeby odnajdywać się w obcych miejscach za granicą, ale tutaj miałam lekką wewnętrzną panikę, starając się zrozumieć, jak działają pociągi do miasta, który kasownik jest właściwy i czy właściwie powinnam kasować bilet? No ale w końcu udało mi się wszystko ogarnąć (jak zawsze) i postawiłam moje stópki w znoszonych adidasach w centrum Amsterdamu.
Byłam całkiem podekscytowana, bo nigdy nie byłam w Holandii (o przepraszam, w Niderlandach), więc chciałam wykorzystać mój czas maksymalnie. Ale standardowo – najpierw hostel. Zostawiłam bagaż, umyłam się, naładowałam telefon i mogłam ruszać na podbój miasta. Zwiedzanie samemu jednak nie jest nawet w połowie tak fajne jak z kimś, więc chociaż sam Amsterdam bardzo mi się podobał, to jednak nie mogę powiedzieć, żebym bawiła się jakoś wyjątkowo. Wróciłam ze spaceru koło 23 i od razu położyłam się spać. Nie nastawiałam budzika, bo spałam w dormie, więc wiadomo było, że rano ktoś obudzi mnie szykowaniem, światłem czy czymkolwiek innym. Zasnęłam jak kamień.
Obudziłam się, gdy w pokoju było jeszcze ciemno. Materac był taki wygodny... Myślałam, że pewnie jest jakaś szósta, może siódma rano. Przecież zawsze w hostelach budziłam się wcześnie. Poza tym w pokoju panowała idealna cisza, nikt się nie krzątał, nikt nie rozmawiał. Sięgnęłam po telefon i zamarłam. 9:55. Przez chwilę gapiłam się z niedowierzaniem na wyświetlacz, po czym zerwałam się na równe nogi. Miałam pięć minut, żeby się wymeldować. Nie dbając o to, ile hałasu robię, pobiegłam do łazienki. Z wrażenia nie potrafiłam założyć majtek i zajęło mi to dobre dwie minuty (która noga ma iść w który otwór?!). Gdy już wszystkie części garderoby były na swoim miejscu, przebiegłam jak huragan po pokoju, wrzucając wszystkie rzeczy byle jak do torby i równo o dziesiątej byłam przy recepcji. Po wymeldowaniu usiadłam na krawężniku i dopiero wtedy złapałam oddech i zaczęłam zastanawiać się, co się właściwie stało. Jak to śpiewają The Hives – shit, damn, overslept. Ale jak to w ogóle możliwe? Prawdopodobnie trafiłam na uprzejmych i cichych współlokatorów, a ja zasnęłam tak twardo, że nie obudziła mnie ich krzątanina. Dzięki boru, że nikt z obsługi nie musiał ściągać mnie z łóżka.
CZYTASZ
Calling All Slayviors || Green Day PL
AdventureKontynuacja Forever Now, czyli mojej historii koncertów Green Daya, która cały czas się pisze. Od darmowego koncertu w pubie w Londynie po wyprzedany stadion Wembley. Od ulewy w Dublinie po palące słońce Mediolanu. Podróżowanie za tym zespołem to na...