Przez europejskie Hella Tiny Tour kompletnie zawaliłam kupno biletów na trasę Saviors. Ale byłam dobrej myśli, bo przecież do tej pory zawsze bez problemu udawało się dostać bilet w odsprzedaży, często też dużo taniej. Jednak mijały miesiące, a ja nadal nie mogłam znaleźć wejśćiówki na Berlin. Resale był dostępny tylko przez Eventim Fansale. Ludzie wystawiali bilety GC za 200 euro (!), a dodatkowo Fansale doliczał 15% podatku. Byłam coraz bardziej zdesperowana, aż w końcu kupiłam VIPa. Czułam się z tym obrzydliwie, bo całą sobą jestem przeciwna tym wszystkim pakietom VIP, które zabierają miejsce pod barierką prawdziwym fanom... Ale cóż. Nie widziałam innego wyjścia. Bilet VIP wyszedł mnie taniej niż Golden Circle.
Pojawił się jednak kolejny problem – bilet VIP był tylko fizyczny, a Eventim Fansale nie umożliwiał zagranicznej wysyłki. A ja nie znałam nikogo, kto mieszkałby w Niemczech. Uderzyłam więc do swoich znajomych, szukając jakiegoś kontaktu i tak trafiłam do Svana. Svan mieszkał w Kolonii, również jechał na koncert do Berlina, więc postanowiłam mu zaufać i zamówić bardzo drogi bilet na jego adres. Kontakt ze Svanem był bez zarzutu, bilet dotarł, dostałam jego zdjęcia, ogólnie wyglądało na to, że wszystko będzie okej. W poniedziałek tknęło mnie, by zapytać Svana, kiedy właściwie przyjeżdża do Berlina. Nie spodziewałam się, że będzie to... w dzień koncertu o 16. O shit.
Okej, kolejny problem, ogarniemy to. Svan wymyślił użycie niemieckiego paczkomatu DHL, który działał w zasadzie podobnie do tych polskich, ale żeby odebrać przesyłkę trzeba wygenerować jednorazowy kod QR ważny przez minutę. Dlatego w momencie odbioru musiałam zgrać się czasowe ze Svanem, który miał być jeszcze wtedy na festiwalu Rock Am Ring. Trochę nie wierzyłam, że ten manewr się uda, ale jednak – zaraz po przyjeździe do Berlina odebrałam paczkę ze swoim biletem i wyglądało na to, że już wszystko będzie w porządku, prawda?
Otóż nie. W piątek, gdy Eventim łaskawie rozesłał informacje dla VIPów, okazało się, że bilety są „non-transferable". Ciężko znaleźć polski odpowiednik, ale wiecie o co chodzi. Biletów nie można było odsprzedawać. Skorzystać z nich mógł tylko oryginalny właściciel – lub osoba, która miała ID oryginalnego właściciela. Czemu więc Eventim Fansale zezwalał na odsprzedawanie biletów VIP? Tego nie wie nikt, ale generalnie większość serwisów sprzedających bilety na duże koncerty można opisać dwoma słowami, z czego pierwsze to „złodzieje", a drugie „jebane".
Na tym etapie miałam już potężne załamanie nerwowe. Wysłałam maila na adres, z którego mieliśmy korzystać w razie pytań czy wątpliwości, ale – spoiler alert – odpowiedzi nie doczekałam się do momentu, w którym piszę ten tekst. Spróbowałam więc skorzystać z opcji skontaktowania się ze sprzedawcą licząc na... właściwie nie wiem co. Przecież obca osoba nie wyśle mi zdjęcia swojego ID. A przynajmniej ja bym tak nie zrobiła. Na szczęście sprzedawca odpisał na moją wiadomość, ale na początku był przekonany, że jest to próba wyłudzenia danych. Nie mogę go winić. W końcu przedstawiłam się moim polskim imieniem, nie mówiłam po niemiecku, a bilet przecież był wysłany na adres Svana w Kolonii. Pojebane. Stanęło w sumie na tym, że sprzedawca napisze do Eventimu (powodzenia), a ja na miejscu miałam spróbować dogadać się z VIP hostem. Plan wysoce optymistyczny. Na szczęście osoba sprzedająca też miała iść na koncert na trybuny, więc w najgorszym razie mogłabym wejść z nią. Ale niezbyt mnie to satysfakcjonowało, bo jednak jestem #barriergirl.
W niedzielę zebrałam się i pojechałam do Berlina. Tym razem zdecydowałam się na pociąg, który miał być na dworcu głównym około 14. W sam raz, żeby pokręcić się pod hotelem. Znalazłam tam oczywiście Adę i Etty, które opalały się na ławeczce. Według nich od rana nic się tu nie działo. Czyli tak jak podejrzewałyśmy wcześniej – zmienili hotel. I szczerze mówiąc kompletnie im się nie dziwię, bo dwa lata temu rozgrywały się tutaj dantejskie sceny. Byłyśmy w lekkiej kropce, ale tylko przez chwilę, bo nagle zagadał do nas jakiś chłopak, który zapytał, czy zespół zostaje w tym samym hotelu co crew. Zgodnie z prawdą odpowiedziałyśmy, że zazwyczaj nie. Okazało się, że chłopak dowiedział się, w którym hotelu jest crew, ale jemu również wydawało się mało prawdopodobne, żeby wszyscy byli razem, więc czekał tutaj. Telepatycznie porozumiałyśmy się między sobą i stwierdziłyśmy, że idziemy odłożyć nasze rzeczy do hostelu. Była to prawda – bo nasz hostel był idealnie po drodze do hotelu crew.
CZYTASZ
Calling All Slayviors || Green Day PL
مغامرةKontynuacja Forever Now, czyli mojej historii koncertów Green Daya, która cały czas się pisze. Od darmowego koncertu w pubie w Londynie po wyprzedany stadion Wembley. Od ulewy w Dublinie po palące słońce Mediolanu. Podróżowanie za tym zespołem to na...