Rozdział 27. High Ground

9 3 0
                                    

• Mustafar, 19 BBY •

Obi-Wan spojrzał na Anakina stojącego przy brzegu rzeki lewy.
Od młodego pałała żądza zemsty, ból, rozpacz, cierpienie i złość. Złość tak wielka że napędzała jego siłę, która potem przeistaczała się w nienawiść.

Jego niegdyś brat, najlepszy przyjaciel, stał przed Kenobi'm z aktywowanym mieczem, i do cna przesiąknięty ciemną stroną mocy.

Starszy mężczyzna spojrzał na młodszego z bólem malującym się na całej jego twarzy.

— To koniec Anakin! Mam lepszą pozycję.

Tamten nie poruszył się.

—Nie doceniasz mojej mocy.

— Nie próbuj — powiedział Obi-Wan śledząc wzrokiem upadłego ucznia.

Skywalker jednak nie posłuchał, i skoczył za niego, tak że teraz to on stał wyżej.

Zamachnął się, i wkręcił kilka młynków mieczem, po czym wbił go gładko w pierś Kenobi'ego.
Wszystko działo się tak szybko, że Jedi nie zauważył kiedy błękitna klinga zdążyła przebić jego ciało.
Mężczyzna osunął się bezwiednie na kolana, i z trudem łapiąc powietrze spojrzał na byłego przyjaciela.

— To ty byłeś wybranym — zaczął szeptem przesiąkniętym żalem — powiedziano że zniszczysz Sithów a nie dołączysz do nich... — wziął drżący oddech, podczas gdy Anakin dezaktywował miecz, i odszedł krok w tył, wciąż patrząc na Jedi — przywrócisz równowagę mocy, a nie zostawisz ją w ciemnościach —mówiło mu się coraz trudniej, coraz ciężej łapał powietrze. Spojrzał na Anakina, tak jakby chciał zajrzeć mu w głąb duszy, i dowiedzieć się czy było mu chodź trochę żal. Czy chodź trochę żałował tego co zrobił.

Anakin zmierzył go wzrokiem, sięgając po jego leżący nieopodal miecz.

—Nienawidzę cię — wycedził, odwzajemniając jego spojrzenie.

Trwali chwilę w ciszy, z wzrokiem utkwionym w oczy przeciwnika.

—Byłeś mi bratem, Anakin. Kochałem cię —
Po tych słowach Kenobi osunął się martwy na ziemię, a Vader wciąż nie spuszczając wzroku z ciała podszedł kilka kroków do góry, po czym odwrócił się i odszedł, zostawiając ciało byłego mistrza za sobą.

***

     Pobiegł na lądowisko, gdzie leżała Padmé.
Sprawdził jej tętno.

Żyła.

Jeszcze.

Wziął ją na ręce i wbiegł na jej statek, wciąż stojący kilka metrów dalej.
Poleciał na Courusant, do najlepszych medyków w mieście.
Niestety nie zdołali jej uratować.
Jednak... jej cząstka została z nim, nie tylko duchowo, ale również poprzez... bliźniaki.

     Luke... Leia.

     Vader patrzył na umierającą żonę, z dziećmi w ramionach. Po twarzy spływały mu łzy, podobnie jak dzieciom, tak jak by wyczuły stratę matki.
     Potem mężczyzna się odwrócił, i wyszedł. Nie chciał być tu ani chwili dłużej. Nie zniósłby tego.
   
     Z biegiem kolejnych minut, Skywalker po mału przyswajał myśl, że zboczył ze ścieżki Jedi, zabił tylu rycerzy, młodzików, padawanów i wielu, wielu innych, dla Padmé. By ją ocalić.
Ale w końcu... zginęła przez niego. Przez to że właśnie zmienił stronę.
     Po mału akceptował fakt, że się pomylił. To było najtrudniejsze. Zaufanie kanclerzowi, by potem przez to głupie zaufanie stracić to, co obiecywał mu ocalić.
     W tedy, na Courusant, nie mógł pójść z dziećmi wyraźnie czułymi na moc do kanclerza. Aby Luke i Leia byli bezpieczni, to najpierw on będzie musiał pozbyć się Sidiousa. 
    
     Dlatego zostawił dzieci pod opieką droida-niańki (nie miał żadnej lepszej opcji), i sam, udał się do sali tronowej Darth Sidious'a.

Co widziało Tatooine, czyli one shoty z odległej galaktykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz