Wróćmy do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło...
Krótko przed piątą nad ranem Anthea przekroczyła próg starego, zapuszczonego
cmentarza.Mroźny, ponury i nieprzyjemny klimat adekwatnie pasował do miejsca w jakim się znajdowała. Na w pół przytomnym spojrzeniem przesunęła wzdłuż ścieżki prowadzącej prosto do nagrobka, do którego drogę znała
już na pamięć.Była przekonana, że trafiłaby tam z zamkniętymi oczami.
Mięśnie nóg dały znać o przemęczeniu, ponieważ niemal wlokła je za sobą w drodze do celu. Zatrzymała się na ułamek minuty, aby przechylić butelkę wódki i wypełnić trunkiem swój organizm. Nawet się nie skrzywiła.
Żaden zadany ból fizyczny nie mógłby równać się z psychicznym, który jej w tamtej chwili doskwierał.
Kosmyki włosów miała wilgotne od porannej mrzawki, która padała intensywnie z nieba. Chociaż miała kaptur od kurtki, to była zbyt znieczulona, aby go zarzucić. Weszła w sporą zaspę śniegu, nie do końca będąc w stanie
utrzymać stabilność ciała, bo chociaż alkohol wchodził w nią złośliwie powoli, to była już trochę podchmielona. Stwierdziła, że do szczęścia wystarczą jej trzy rzeczy.Alkohol, papierosy i wizyta na cmentarzu.
W końcu... tata Anthei po kilkugodzinnych mękach z bólu jaki zadał mu jego własny kat, zdołał odejść w spokoju i dzisiejszego dnia mijały dokładnie cztery lata od jego śmierci.
I chociaż Anthea pierwotnie miała w sobie resztki nadziei na to, że może rzeczywiście ludzie mieli racje i ból po odejściu minie...
Już po dwóch latach, wiedziała, że nie.
Brzmiało to może żałośnie. Każdy z góry oceniał tę dziewczynę, twierdząc: "Może w końcu czas się ogarnąć i żyć dalej?" "Litości, przecież minęły cztery lata, czas się w końcu wziąć w garść!" "Ile jeszcze czasu będzie
użalała się nad sobą?", chociaż zupełnie nie zdawali sobie sprawy co tak naprawdę przeżywała.Ból po prostu stał się nieodłącznym elementem jej życia. Zdołała się do niego przyzwyczaić i z nim żyć, ale to wcale nie oznaczało, że minął.
Pierdolić wszystkich, którzy mówią, że czas leczy rany. - powiedziała w myślach.
Chociaż się to dla niej nie liczyło, nic poza tym, że upłynęły cztery lata od momentu w którym straciła swój wzór do naśladowania, dziś Anthea kończyła dwadzieścia lat.
Można by powiedzieć, że weszła w etap
dorosłości, choć wiedziała, że jej życie zakończyło się w wieku szesnastu lat. Co roku w ten szczególny dzień przychodziła na cmentarz i spędzała go cały dzień z tatą. Jakkolwiek irracjonalnie to brzmiało. Mokre
włosy przylepiły jej się do skroni i policzków, przysłaniając widok na drogę. Znanym śladem dotarła do czarnego pomnika podpisanym
pochyłą czcionką.Cristian Ernest Lancoletti
ur. 14.02.1973r. zm. 24.12.2020r.
Ukochany ojciec i brat.- Hej, tato. - powiedziała łamliwym, ochrypniętym szeptem.
Spojrzała na zdjęcie przedstawiające tą przyjemną dla oka, spokojną i łagodną twarz. Zatrzymała się przed odstającym elementem nagrobka, po czym pogłaskała palcami policzek taty, smutno wyginając wargi w uśmiechu.
- Tęskniłam za tobą. - szepnęła, oddalając się tylko po to, żeby zająć miejsce na mokrej ławce.
Odstawiła butelkę wódki na płytę pomnika, a potem odszukała paczkę papierosów, którą miała w kieszeni kurtki i odpaliła papierosa. Cóż... patrząc ze strony religijnej właśnie w tym momencie okazywała brak szacunku do zmarłego, kładąc cokolwiek innego niż znicze, lub kwiaty na miejscu spoczynku. Tylko... czy w ogóle miało to dla niej jakiekolwiek znaczenie? Bynajmniej nie dla taty, bo raczej nie byłby zły za postawienie butelki wódki na jego kawałku kamienia.
CZYTASZ
Bloody Sin [ZAKONCZONE]
Romans„To co zostało przebaczone, nigdy nie zostało zapomniane." I tom dylogii Sin Dedykacja Dla osób, które w pewnym momencie zostały kompletnie same w tym beznadziejny świecie. Jestem w tym z wami.